Ile was tu było:

wtorek, 30 czerwca 2015

19. Tu eres el unico en mi alma. Yo te quiero. Te adoro. Tus labios. Tus ojos. Mi amor.

Tytuł: Tu eres el unico en mi alma. Yo te quiero. Te adoro. Tus labios. Tus ojos. Mi amor.


Paring : Leomila, *Diecesca, *Cares.





Kryształowa szklanka roztrzaskana na dziesiątki, setki jeśli nie tysiące kawałeczków widniała na zimnej, szarej posadzce w małej kuchni. Blond włosa dziewczyna w wieku około dwudziestu dwóch może dwudziestu trzech lat opierała głowę o beżową szafkę. Po jej policzkach spływały gorzkie łzy, które były oznaką jej słabości. Cierpiała każdego dnia wstając z łóżka w pustym mieszkaniu, które kiedyś zamieszkiwała jej mama i ojciec. Miała dość wszystkiego co czyhało na nią za każdym zakrętem życia. Załkała cicho ocierając załzawiony policzek. Jej podkrążone oczy były dowodem na to, że płakała nie od kilku minut tylko od kilku dobrych już godzin. Drzwi jej mieszkania niebezpiecznie się poruszyły i po chwili w jej mieszkaniu stały jej najlepsze przyjaciółki - Meksykanka Francesca Verdas i Argentynka Camila Torres. Obydwie ze strachem w tęczówkach spojrzały na zapłakaną blondynkę siedzącą w kącie kuchni opierającą się o beżową szafkę z talerzami i szklankami. Spojrzały po sobie ze strachem i rzuciły się w kierunku przyjaciółki uważając jednocześnie na małe kawałeczki kryształu rozproszone po kuchennej posadzce. Uklękły przy dziewczynie, która pod wpływem ich dotyku delikatnie uniosła głowę po czym wtuliła się w będącą bliżej niej Camilę. Torres zrozpaczonym wzrokiem spojrzała na Francesce. Po śmierci ojca Ludmiła wpadła w depresję, przestała spożywać regularne posiłki przez co popadła w anoreksję. A wiadomość o romansie jej matki z przyjacielem jej ojca wstrząsnął ją jeszcze bardziej. Chciała popełnić samobójstwo na szczęście Diego Hernandez zdążył wpaść do jej mieszkania w odpowiednim momencie. Francesca dziękowała w duszy swojemu partnerowi, że uparł się odwiedzić przyjaciółkę. Nie darowałaby sobie gdyby musiała pochować bezwładne ciało Ferro w trumnie. 
      -Przeprowadzisz się do mnie.
Blondynka uniosła delikatnie podbródek i wbiła w przyjaciółkę pusty wzrok. Nie chciała być dla kogokolwiek ciężarem a tak czasami się czuła. Francesca i Camila jej najlepsze przyjaciółki, które dla niej zrobiłyby dosłownie wszystko czasami chciały zrobić aż za dużo. Diego i Andres traktowali ją jak własną siostrzyczkę, którą nie była. Jej matka urwała z nią kontakt słysząc od niej wiele niepoprawnych, bolących, raniących słów. Ale czego Priscilla Ferro chciała? Liczyła na to, że jej córka będzie jej gratulować? Liczyła na to, że będzie jej życzyć szczęścia na nowej drodze życia? Powiedziała kilka gorzkich słów czym sprawiła, że jej matka spakowała walizki i wyprowadziła się do Hermana i zaczęła nowe, lepsze życie. 
     -Nie chcę być waszym ciężarem.
Francesca Verdas westchnęła. Traktowała Ludmiłę jak siostrę, chciała aby zamieszkała z nią, ponieważ bała się, że któregoś dnia będzie musiała odwiedzać ją w szpitalu. Chciała tego uniknąć, chciała mieć na nią oko i wiedzieć, że nic jej się nie stanie. 
     -Nie jesteś.
Camila przeczesała blond włosy przyjaciółki po czym pocałowała ją w czoło dodając otuchy. Francesca natomiast udała się do sypialni swojej przyjaciółki wyciągnęła spod łóżka dużą, szarą walizkę a z drewnianej szafy wyciągnęła ubrania swojej przyjaciółki i wrzucała do walizki kolejne ubrana blondynki. Zapięła zamek błyskawiczny walizki wyciągnęła metalową rączkę i skierowała się w kierunku kuchni, w której Ludmiła i Camila sprzątały kryształową szklankę, która wypadła z dłoni właścicielki gdy ta odebrała wiadomość tekstową matki. Oznajmiła jej, że będzie miała rodzeństwo a ona i Herman Dominguez mają zamiar się pobrać. Nie wytrzymała i złość wzięła górę. 
     -Dziewczyny zbieramy się, matka mnie zabije jak znowu spóźnię się na kolację. 
Torres wrzuciła skumulowane na niebieskiej zmiotce kawałki szklanki i wrzuciła je do pustego kosza na śmieci. Kochała swoją matkę, która jako renomowany onkolog w domu trzymała rygor. Poza domem spędzała wszystkie dni robocze dlatego w weekendy chciała spędzać jak najwięcej czasu w domu. 
      -Nie chcę robić kłopotu.
      -Moi rodzice bardzo cię lubią i oni sami zaproponowali twoją przeprowadzkę do nas. Tęsknią za Leonem a ty w pewien sposób im go przypominasz.
Blondynka na wspomnienie starszego brata dziewczyny lekko się uśmiechnęła. Byli przyjaciółmi całą podstawówkę, gimnazjum, liceum do czasu gdy Verdas otrzymał stypendium i miejsce w najlepszym klubie piłki nożnej FC Barcelonie. Wyjechał trzy lata temu i dotąd w domu bywał raptem na święta. Tak potwierdzając słowa brunetki, była podobna do Verdasa mieli podobne zainteresowania, poglądy, marzenia. Mieli, bo on swoje spełni a jej nie było to dane. Zdjęły z drewnianego wieszaka kurtki i opuściły mieszkanie, w którym blondynka zostawiła całe swoje życie. 

Siedział na łóżku w pokoju hotelu piłkarzy. W dłoni trzymał brązową kopertę z jego imieniem, nazwiskiem, adresem. Była lekko otwarta a z niej wystawał plik białych kartek spięty w lewym górnym rogu. Diagnoza lekarza sportowego była dla niego jak cios w plecy. Piłka nożna była jego nałogiem bez którego nie łatwo było normalnie funkcjonować. 
     -Leon zobaczysz wszystko się ułoży.
Obok niego siedział wysoki około trzydziestoletni chłopak z bluzą reprezentacji katalońskiego klubu. Na jego twarzy widniał lekki uśmiech, który był dla Verdasa swojego rodzaju pomocą, otuchą, podniesieniem na duchu. Cieszył się, że ma takich przyjaciół jednak to co chciał to była gra w piłkę. 
     -Pojedziesz do Argentyny odpoczniesz, wykurujesz się i wrócisz.
     -Może masz rację już zapomniałem jak wygląda Buenos Aires.

     -To będzie twój pokój, łazienka jest w sąsiednim pomieszczeniu. Ale Leona nie ma więc śmiało możesz z niej korzystać. Pościel jest w komodzie, ręczniki w szafce w łazience. Kolacja za dwie godziny. 
Niska brązowowłosa kobieta w wieku około sześćdziesięciu lat zniknęła za drzwiami małego ale bardzo przytulnego pokoju. Piękne łóżko z chowanym baldachimem było centrum pokoju. Biała komoda sterylnie wyczyszczona dodawała pokojowi dziewczęcego uroku. Po śmierci ojca dziewczyna znalazła wsparcie w rodzicach Francesci, którym to jej ojciec w spadku przepisał swoją dobrze prosperującą firmę budowlaną. Rodrigo Verdas był jego przyjacielem tym prawdziwym przyjacielem. Herman połasił się na jego firmę i oczywiście żonę. Rodrigo dowiedział się o wszystkim powiedział Christianowi, który jedynie zaśmiał się gorzko i powiedział mu te pamiętne słowa 'Przeczuwałem to, że tylko ty jesteś moim PRAWDZIWYM przyjacielem.' Po tych słowach Verdas przysiągł sobie, że zajmie się Ludmiłą i zastąpi jej ojca. Jego żona Santana postąpiła tak samo choć wiedziała, że nie zajmie miejsca znienawidzonej rodzicielki blondynki. Usiadła na wygodnym materacu łóżka i przeniosła wzrok na białą framugę okna za którym roznosił się widok pięknego jeziora i pola golfowego należącego do ośrodka, którego właścicielkami były Santana Verdas i Manueli Torres kiedyś również Priscilli Ferro. 

Trzymał w dłoni telefon komórkowy, na ramieniu spoczywała jego torba sportowa a przy krześle na którym siedział stała duża czarna walizka. Czekał na przyjaciela ale i zarazem partnera swojej siostry, którego prosił w sekrecie o odebranie go z lotniska. Musiał uważać na kontuzjowaną nogę. Spojrzał na czarne kule ortopedyczne oparte o sąsiednim krześle w hali przylotów. Chciał móc grać, spełniać swoje marzenia jednak wszystko prysnęło po tym jak brał udział w ulicznej bójce po meczu. Dostał cios w nogę a później w kręgosłup tym samym powodując, że jego marzenia prysnęły. 
     -Jestem, sorry że tyle czekałeś.
Przed nim stał brunet ubrany w skórzaną kurtkę, w którego dłoni znajdowały się kluczyki do terenowego samochodu. Nie widzieli się tak długo a zawsze byli przyjaciółmi. Diego miał pretensje do Leona, że zostawił ich przyjaźń i wybrał karierę jednak gdyby on dostał taką propozycję również by ją przyjął.
     -Spoko w końcu to ja późno zadzwoniłem.
Hernandez spojrzał na czarne kule ortopedyczne oparte o jedno z krzeseł. Nie wiedział co stało się z przyjacielem, jakieś strzępki wiadomości z Hiszpanii do niego dochodziły. 
      -To dość długa historia. 
Uśmiechnął się blado chwytając jedną z kul ortopedycznych. Poprawił na ramieniu rączkę od sportowej torby. Chciał chwycił metalową rączkę walizki jednak przyjaciel go ubiegł. 
      -Nie ma mowy. Walizkę biorę ja a ty kule i nie ma gadania. 
Poklepał Verdasa po ramieniu i już po chwili kierowali się w kierunku parkingu na którym znajdował się samochód Hernandeza, kapitana sekcji koszykówki klubu z Buenos Aires 'Club Atletico Boca Juniors'. 

Obudziły ją promienie słońca przebijające się przez jasne zasłony. Pierwszy raz od dokładnie pół roku przespała całą noc bez żadnego koszmaru czy pobudki o północy. Przetarła zaspane oczy. Owinęła się szczelnie szlafrokiem z futerkiem przy kapturze. Chwyciła świeże ubrania i skierowała kroki w kierunku sąsiedniego pomieszczenia, w którym to mieściła się mała ale przestronna łazienka. Odkręciła kurek, z którego wypłynął strumień zimnej wody będący oczyszczeniem jej duszy. Zapięła dresową bluzę, związała blond włosy w kok. Chwyciła piżamę i szlafrok i opuściła łazienkę w pokoju napotykając na wysokiego szatyna w asyście kul ortopedycznych.
     -Leon?
Jego zdziwienie wyrysowało się na twarzy. Stała przed nim. Dwa kosmyki włosów opadały na jej policzek. Wyglądała inaczej niż wtedy kiedy widział ją ostatni raz. Przygaszona, blada, chuda, nie jego Ludmiła. Nie ta Ludmiła w której się potajemnie kochał.
     -Co Ci się stało? 
Jej głos lekko zadrżał widząc jak chłopak podpierając się o kule podchodzi do swojego łóżka i ostrożnie na nim siada i choć gruba bluza dresowa zasłaniała jego dłonie widziała cięcia i siniaki. Pierwszy raz w życiu była przerażona. Bała się, bardzo się bała.
      -A chcesz słuchać idiotycznych historii z życia największego kretyna pod słońcem?
Jego słowa i sposób w jaki owe wypowiedział sprawiły, że na jej dotąd przygaszonej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Dziwił się co dziewczyna robi w jego domu, jego łazience z piżamą w dłoni. 
     -Ludmiła a co ty właściwie tutaj robisz, przecież masz dom i rodzinę? 
Poczuła jak do jej oczu napływają łzy, jej ciało przeszedł zimny dreszcz. Nic nie odpowiedziała tylko wyszła w mgnieniu oka. Chwycił kule ortopedyczne i próbując szybkim krokiem podążył do jej pokoju. Bał się, że powiedział coś niestosownego. Bał się ją zranić za bardzo na niej mu zależało. Wszedł do jej pokoju, zobaczył jak na jej policzku pojawiają się łzy a w jej dłoni widnieje fotografia. Z grymasem złości stawiał kule i po chwili siedział już obok blondynki.
      -Czy powiedziałem coś nie stosownego?
Załkała jeszcze głośniej, ściskając w dłoni fotografię przedstawiającą ją i jej ojca. 
      -Dom może i mam ale rodziny to już nie. 
      -Nie za bardzo rozumiem?
      -Tata od pół roku nie żyje, miał raka. Ma...tka go zdradzała z Hermanem. W testamencie ją wydziedziczył, mi przepisał dom i 1/2 udziałów w swojej firmie. Druga połowa należy do twojego ojca w końcu byli prawdziwymi przyjaciółmi.
To co usłyszał wprawiło go w osłupienie. Nie wiedział, że jego Ludmiła aż tak cierpi. Nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Dziewczyna spostrzegła, że z nadgarstka piłkarza lekkim strumieniem cieknie strużek krwi. Delikatnie chwyciła dłoń przyjaciela powodując, że jego ciało przeszła fala bólu. 
       -Auć.
Ferro delikatnie zmieniła siłę uścisku, podwinęła rękaw bluzy dresowej szatyna tym samym odsłaniając cięta ranę powyżej nadgarstka. Spojrzała na twarz Leona. Nie wiedziała co stało się w Hiszpanii ale wiedziała, że nie było to nic dobrego.
       -Poczekaj tutaj zaraz wrócę. 
Zniknęła za drzwiami pokoju zostawiając go samego. Zapach jej perfum cały czas unosił się w pomieszczeniu i trafiał do jego wrażliwych nozdrzy. Nie zmieniła ich od dwóch lat. Pierwsze dostała od niego i nigdy ich nie zmieniła. Wróciła z apteczka w dłoni i miską wypełnioną zimną wodą. Usiadła na rogu łóżka. Wyciągnęła z apteczki bandaż, opatrunek, wodę utlenioną w małej buteleczce. Chwyciła dłoń Leona i położyła ją na puchatą poduszkę, która to od pewnego momentu zdobiła jej kolana. Zmoczyła wacik zimną wodą z miski, którą chwilę wcześniej przyniosła z łazienki. Poczuła, że pod wpływem zimna drgnęła mu ręka a jego twarz przybrała grymas bólu.
      -Spokojnie. 
Otworzyła opakowanie z bandażem i uważając na zakrwawioną rękę chłopaka przyłożyła bandaż do niej. Z gracją zawiązała kokardę po czym zakryła ranę rękawem bluzy. Wytarła dłoń o małą, lekko wilgotną ścierkę gdy poczuła na policzku usta przyjaciela.
      -A to za co?
Spytała zdziwiona.
      -Za pomoc.
Odpowiedział podpierając się kulami i idąc w kierunku wyjścia z pokoju od dziś należącego do blondynki. 

      -Leon synku co ty w tej Hiszpanii robiłeś? Miałeś grać w piłkę a nie się bić. 
Santana Verdas siedząca obok swojego małżonka przy długim drewnianym stole uważnie obserwowała swojego syna siedzącego po środku i pochylającego się nad kurczakiem leżącym na jego talerzu w asyście ziemniaczków i sałaty z greckim sosem. Dobrze wiedział, że nie ominie go kazanie matki. Przewracał jedynie oczami co wprawiało w rozbawienie siedzących przy stole Diego i Francesce ale również i jego ojca. Jedynie Ludmiła siedziała cicho i bez entuzjazmu wpatrywała się na górę jedzenia leżącą na jej talerzu.
      -Mamo jestem dorosły a poza tym kontuzje w piłce nożnej to nie nowość.
Santana Verdas spojrzała na swojego syna mroźnym spojrzeniem. Pogroziła mu palcem co rozbawiło jej męża, córkę, syna i Hernandeza jedynie nie Ludmiłę. 
      -Słonko czy coś się stało?
Tym razem Santana zwróciła swój wzrok na przygaszoną blondynkę siedzącą na samym rogu stołu obok Diego zafascynowanego grecką sałatką. Niknie się uśmiechnęła widząc na sobie przeszywający wzrok 'ciotki'. 
      -Jakoś nie mam apetytu. Przepraszam.
Odłożyła sztućce obok talerza, odsunęła krzesło, wstała od stołu i opuściła dużą, pięknie urządzoną jadalnie czym zdziwiła wszystkich obecnych a najbardziej Leona. 
       -Znowu nic nie je.
Francesca schowała twarz w dłoniach dając oznakę bezsilności. Siedzący obok niej Diego objął dziewczynę ramieniem i pocałował ją w czubek głowy. On również bał się o Ludmiłę, zbyt dużo dla niego znaczyła, była dla niego jak siostrzyczka. 
        -Jak to znowu?
Leon odłożył sztućce na pusty już talerz. Pierwszy raz nie musiał jeść dietetycznego jedzenia za co w duchy dziękował Bogu. Jego matka uważnie na niego spojrzała. Wiedziała, że ten będzie miał na blondynkę zdecydowanie większy wpływ niż oni wszyscy razem wzięci.
        -Lusia miała anoreksję. Przez miesiąc leżała podpięta pod kroplówkę i była pod opieką psychologa i psychiatry.
To co usłyszał uderzyło w niego niczym syberyjskie powietrze. Jego Ludmiła anorektyczką? Jego Ludmiła w szpitalu? Był zły, że nikt mu nic nie powiedział. Był zły, że tyle ważnych rzeczy go ominęło.
         -Dziękuję.
Powiedział ocierając twarz serwetą. Odsunął krzesło chwycił kule ortopedyczne i stanął obok stołu.
         -A deseru nie zjesz?
         -Jak codziennie będę jadał desery to mi trener wskaże drzwi i fora ze dwora.
Skierował swoje kroki w kierunku ciemnych, dębowych, brązowych, drewnianych schodów. Ostrożnie stawiając kolejne kroki oglądał się za siebie i przed siebie aby nie spaść z wąskich schodów i nie wylądować na ostrym dyżurze. Wszedł na pierwsze piętro domu a raczej willi rodziców i skierował swoje kroki w kierunku pokoju zajmowanego przez Ludmiłę. Lekko zapukał a gdy nie usłyszał odpowiedzi postanowił wejść do środka. Cicho otworzył drzwi i wszedł do środka. Pod ścianą w kącie siedziała Ludmiła i tępo wpatrywała się w stojące na komodzie zdjęcie. Bał się o nią. Tak bardzo się o nią bał. Była delikatna, krucha niczym filiżanka z chińskiej porcelany. 
       -Lusia co się dzieję? 
Oparł kule ortopedyczne o jej łóżko, powolnie położył nogę na podłogę po czym siedział na przeciwko dziewczyny. Po jej policzkach spływały łzy tworząc na jej policzku rzeki. Na jej policzki spadały kosmyki blond włosów wyciągnięte z koka usytuowanego na samym czubku jej głowy. Jego lekko drżąca dłoń na której znajdował się zrobiony przez nią opatrunek. Dotknął jej policzek wycierając z niego płynące z oczu łzy. Patrzyła prosto w jego tęczówki. Wtuliła się w niego, potrzebowała przyjaciela. Potrzebowała jego uścisku. Potrzebowała jego bliskości. Potrzebowała Leona Verdasa. 
         -Ja...nie chcę. Ja...nie mogę. To boli Leon. To tak bardzo boli.
Wyszeptała w jego rękaw. On głaskał jej ramie i z troską przytulał ją do siebie. Chciał jej pomóc, chciał przy niej być. Byli przyjaciółmi lecz on zawsze chciał być kimś więcej niż tylko przyjacielem. 
W uchylonych drzwiach jej pokoju stała Santana Verdas w towarzystwie Francesci i Olgi pomocy domowej. Wszystkie trzy liczyły, że to właśnie Leon będzie tym, który sprawi, że blondynka rozpromienieje. Francesca wiedziała, że Leon, Ludmile nie był obojętny.

Leżała na jednym z dwóch leżaków na balkonie domu państwa Verdas. Na jej oczach widniały przeciwsłoneczne okulary a w jej dłoniach książka kryminalna jednego z  hiszpańskich literatów. Odkąd w jej życiu znów pojawił się Leon wszystko jakby zmieniało się na lepsze. 
      -A tobie słoneczko nie za wygodnie?
Na balkon pojawił się podpierający jedną kulą ortopedyczną Leon na którego czole znajdowały się ciemne okulary słoneczne. Usiadł na wolnym leżaku uważając na siną jeszcze nogę. 
      -Nie.
Spojrzała na piłkarza zdejmując okulary na nos. Zlustrowała go bardzo uważnie. Nigdy nie mówił do niej 'słoneczko'. Westchnęła głęboko po czym znów zaczytała się w lekturze.

Od jego powrotu do Argentyny minęły dwa miesiące. Kuracja medyczna postępowała a jego noga pracowała już zdecydowanie lepiej. Cieszył się, że rodzice go nie wyzwali, nie wyrzucili za drzwi. Spoglądał na ekran telewizora plazmowego na którym migali mężczyźni ubrani w krótkie szorty i ganiający za piłką. Blondynka stała oparta o framugę drzwi salonu i uważnie obserwowała zaciętość z jaką Verdas oglądał mecz. Cieszyła się widząc, że jest szczęśliwy. Zawsze chciała aby był szczęśliwy. 

       -Verdziu a ty to gorączki nie masz?
Diego siedział na hali Argentyńskiego klubu sportowego z piłką do kosza w dłoni. Obok niego siedział Leon trzymający w dłoni czarną kulę ortopedyczną. A za nim znajdował się Maximilian Ponte najlepszy po Diego koszykarz zespołu. 
       -O co ci chodzi ee?
Diego jedynie przewrócił zabawnie oczami.
       -Naszemu kochanemu Hernandezowi chodzi o to, że ...
       -No, no zamknij się bo kopa w dupę dostaniesz i nigdy do zespołu nie wrócisz.
       -Po co ta groźba Hernandez?
Ponte uniósł ręce w geście kapitulacji i już po chwili zniknął w czeluściach szatni dla piłkarzy.
       -No to o co chodziło Maxiemu?
Diego przymknął powieki po czym zwrócił się do przyjaciela.
       -Ja rozumiem, że z twoją nogą nie jest dobrze ale z głową to już chyba stan krytyczny. 
       -Nie rozumiem.
       -Tak myślałem.
Leon chwycił kule ortopedyczną i zaczął bawić się nią, przerzucając z ręki. Nie wiedział o co mogło chodzić przyjacielowi.
        -Kochasz Ludmiłę?
To co wydobyło się z krtani Diego Hernandeza spowodowało, że piłkarz zadławił się własną śliną. Nic nie odpowiedział. 

W pokoju należącym do Ludmiły panował delikatny półmrok. Stojąca w kącie zrobiona z abażuru lampa oświetlała część pomieszczenia. Na łóżku leżała blond włosa dziewczyna przykryta puchatym, niebieskim kocem pochylała się nad zajmującą lekturą. Po długiej rozmowie z Francescą i Camilą zdała sobie sprawę, że to co w jej życiu najlepsze właśnie się znalazło a ona udając, że nic nie czuje pozwala mu uciec niczym piasek przez palce na plaży. Zamknęła zżółkniętą lekko książkę i odstawiła ją na półkę na szafce nocnej. Chciała zagasić lampkę gdy do jej drzwi rozległo się ciche pukanie. Owinęła się szczelniej kocem.
      -Proszę.
Na dźwięk jej słowa drzwi pokoju otworzyły się a w progu pokoju stanął nie kto inny jak Leon Verdas.
      -A gdzie masz kule?
      -Lekarz pozwolił mi ją odstawić.
      -Coś się stało?
Chłopak podszedł do łóżka dziewczyny i usiadł na rogu jej łóżka. Jedną z dłoni trzymał za plecami co zaintrygowało jego lokatorkę. Miał dziwny wyraz twarzy a jego wzrok błądził po całym pomieszczeniu.
       -Leon wszystko dobrze? Może masz gorączkę? Brałeś leki?
Dziewczyna przybliżyła się w jego kierunku po czym położyła na jego czole swoją dłoń. Chcąc sprawdzić temperaturę jego ciała. Gdy poczuła na swoim nadgarstku lekki uścisk. Zabrał jej dłoń ze swojego czoła. Wyciągnął zza pleców swoją dłoń a jej zawartość skierował w jej kierunku. Trzymał w niej kwiat czerwonej róży.
        -To dla mnie?
Jej zdziwienie sięgnęło zenitu. Nie wiedziała co się dzieję. Verdas przybliżył się do dziewczyny i delikatnie przejechał dłonią po jej bladym policzku. Przełknęła głośno ślinę, chciała coś powiedzieć jednak piłkarz jej to udaremnił. Położył na jej ustach palec i jeszcze bliżej się do niej przysunął.
       -Jestem głupi. A wiesz dlaczego?
Pokiwała z dezaprobatą głową.
       -Bo mam takiego aniołka a zostawiłem go na dwa lata i wyjechałem do Hiszpanii robiąc karierę.
       -Ale Leon co ty... co to znaczy?
Uniósł jej podbródek tak aby patrzyła prosto w jego oczy.
       -To znaczy, że się w tobie od dawna podkochiwałem.
Musnął jej malinowe wargi, ale przerwał widząc, że dziewczyna jest zszokowana. Czuł się odtrącony. Zniknął z pokoju tak szybko, że nie zdążyła nic powiedzieć.

Nie mogła usnąć analizując wszystko co miało miejsce zeszłego wieczoru. Kochała Leona jednak bała się do tego przyznać. Zbyt dużo przeszła : zdrada matki, śmierć ojca, anoreksja, bulimia. Bała się, że również ta miłość ją zrani. Otuliła się kocem po czym opuściła pokój. Chciała wszystko wytłumaczyć. Wyznać co do niego czuje. Przeprosić za wieczór. 
Weszła do jego pokoju, gdzie Verdas pochylał się nad czarną walizką do której wkładał kolejne ubrania. Ludmiła go odtrąciła a on nie mógł się z tym pogodzić. Wolał uciec i cierpieć gdzie indziej. 
      -Co robisz?
Stała tuż za nim ze zdziwieniem wyrysowanym na twarzy.
      -Nie widzisz? Pakuje się.
Nawet na nią nie spojrzał co ją zabolało. Czy to ona była przyczyną?
      -Czemu?
      -I tak musiałbym wrócić do Hiszpanii lepiej teraz niż później.
Wrzucał kolejne bluzki, bluzy, spodnie do pakownej walizki. Chciał jak najszybciej uciec aby nie cierpieć.
      -Nie wyjeżdżaj.
Chwyciła jego dłoń, w której to znajdowała się reprezentacyjna bluza. Spojrzał w jej tęczówki. Hipnotyzujące, niewinne, tajemnicze. Oddychał coraz szybciej a woń jej perfum przedostawała się do jego nozdrzy. Chciał zabrać dziewczynie bluzę i coś powiedzieć, nie zdążył. Złożyła na jego wargach lekki pocałunek, który odwzajemnił. Objął ją w talii i skierował się w kierunku sofy stojącej w jego pokoju. Lecz nagle oderwał się od blondynki.
       -Ale wczoraj?
       -Zdziwiłeś mnie, tym co powiedziałeś.
       -Czyli to znaczy?
Objął kolejny raz dziewczynę w talii po czym jego dłoń zaczęła krążyć po jej policzku. 
       -To znaczy, że ...?
Uśmiechnęła się uwodzicielsko zarzucając chłopakowi ręce na szyję. Cieszył się, tak bardzo się cieszył.
        -To znaczy, że ...?
 Poprawiła kołnierz jego koszuli.
        -Nie drocz się kochanie.
Zbliżyła się do niego i złożyła na jego policzku pocałunek, zostawiając na policzku szminkę.
        -Też cię kocham.

Siedzieli na kanapie w salonie trzymając się za dłonie i przytulając się do siebie. Santana i Rodrigo Verdas ze zdziwieniem patrzyli na parę siedzącą w salonie ich domu. 
        -Co wy tutaj robicie?
Spytała wskazując dłonią na nich.
         -Oj mamusiu twój wzrok szwankuje.
Powiedziała stojąca za nią Francesca w objęciach Diego.
        -Nie pozwalaj sobie.
Francesca jedynie uniosła dłonie w geście kapitulacji.
        -Lusia a nowinę to już oznajmiłaś.
Rodrigo Verdas z dziwnym uśmiechem spoglądał na córkę przyjaciela w objęciach jego syna. Leon jak i wszyscy zgromadzeni spojrzeli na dziewczynę, która uśmiechnęła się dziwnie.
       -Wyjeżdżam z tobą do Hiszpanii.
       -Co???
       -Dostałam się do FC Barcelony w siatkówkę.
Leon wybałuszył oczy i mocno przytulił do siebie dziewczynę.
       -Kocham cię aniołku.
       



wtorek, 5 sierpnia 2014

18. "Kołysanka"

Tytuł: "Kołysanka"
Paring:  Leomiła oraz Leonetta, Fedemiła, Diecesca, Naxi i Fedetta w tle.

So just give it one more try to a lullaby. And turn this up on the radio. If you can hear me now I'm reaching out. To let you know that's you're not alone. And you can't tell I'm scared as hell. Cause I can't get you on the telephone. So just close your eyes, well honey here comes a lullaby.



Blondynka stała na przeciwko swojego chłopaka ze łzami w oczach. Została przez niego perfidnie oszukana, zdradzona, potraktowana jak ścierka do podłogi. Nigdy nie czuła się tak źle, nigdy nikt tak z nią nie postąpił. Miała swoją godność, honor i wiedziała jedno już nigdy nikomu nie zaufa. Tyle lat myślała, że jest szczęśliwa, że w końcu znalazła miłość. Myliła się tak bardzo się myliła. Wyminęła Włocha i udała się do swojej sypialni. Wyjęła z szafy walizkę i wrzuciła do niej wszystkie swoje ubrania i rzeczy osobiste. Wycierała przelotnie mokre od łez policzki. Serce podpowiadało jej  'skończ to i bądź wolna'. Wiedziała, że tym razem nie może mu wybaczyć, to było jak dla niej za wiele. Zdecydowanie za dużo jak na jej nerwy. Zasunęła niebieską walizkę, zarzuciła na ramię dużą zieloną torbę i wróciła do stojącego w salonie Federico. 
-Życzę ci szczęścia. - odpowiedziała uśmiechając się do niego ironicznie. Wyminęła go i opuściła ich wspólne mieszkanie trzaskając drzwiami. Nie myślała nad tym co będzie dalej, w tamtym momencie nie liczyło się zupełnie nic. Chciała uciec i nigdy nie dowiedzieć się dlaczego to zrobił. Najgorsze w tym wszystkim było to, że znała tą dziewczynę. Kiedyś uważała ją za przyjaciółkę. Pomyliła się jak nigdy wcześniej. Rozejrzała się po pustej już ulicy i bez żadnego entuzjazmu udała się w kierunku miasta. Mijała spacerujących w świetle księżyca zakochanych odwracając wzrok w zupełnie inną stronę. Była szczęśliwa nie wiedziała jednak, że jej szczęście było ułudne. Nie zdawała sobie sprawy, że jej szczęście było domkiem z kart zbudowanym na śliskiej nawierzchni. Jeden fałszywy ruch i po marzeniach z nim związanych. Zatrzymała się przy małej fontannie znajdującej się w samym centrum miasta. Na jednej z ławek siedział przygaszony blondyn. Tak dobrze jej znany, wiedziała że coś jest nie tak. W końcu został zdradzony tak jak ona. Zauważył ją, nie chciała tego. Wolała uciec ale nie wiedział już tak właściwie dokąd miałaby odbiec. 
-Ludmiła! - krzyknął podbiegając do niej i stając na przeciwko niej. Dowiedział się kilka godzin wcześniej, że jego dziewczyna prowadziła drugie życie i to z chłopakiem blondynki. Chciał jej jakoś pomóc ale również i on szukał pomocy. Wiedział, że tylko ona go zrozumie. Nie chciała aby widział jej łzy, nie chciała aby zobaczył że cierpi. Stanął na przeciwko niej patrząc prosto w jej mokre od łez oczy. Wiedział, że potrzebuje oparcia, pomocnej dłoni. Był w identycznej sytuacji co ona. 
-Przykro mi. - wyszeptała spuszczając głowę i uważnie oglądając czubki swoich botków. Było jej wstyd, bała się jego reakcji. Ale przecież nie była niczemu winna. To nie ona go zdradziła, ani on nie zdradził jej. Zdradzono ich, dając szansę na jeszcze jeden, kolejny już start. Poczuł na swoich ramionach krople deszczu. Spojrzał na ciemne a wręcz czarne już niebo. Zrobił krok w przód i delikatnie uniósł podbródek dziewczyny tak aby patrzyła prosto w jego oczy.
-Ty nie masz za co. To nie twoja wina. Nie wiedzieliśmy nic o ich drugim ja. Więc nie powinniśmy mieć wyrzutów sumienia. - powiedział cały czas nie spuszczając wzroku z bladej twarzy blondynki. Nie zastanawiała się ani sekundy wtuliła się w niego. Blondyn był w tamtym momencie jedynym, który mógł ją zrozumieć. Potrzebowała pomocy on ją zaoferował. Znów z jej oczu popłynęły łzy, potrzebowała oczyszczenia jak nigdy wcześniej. Jeszcze zwiększający swoje natężenie deszcz dodawał jej otuchy. Odsunęła się od niego w duszy przeklinając się za taki gest. Mimo wszystko kiedyś jednak go kochała. A może nigdy nie przestała go kochać?  Sięgnął po jej niebieską walizkę i przyciągnął ją do siebie. Wiedział, że dziewczyna nie ma się gdzie podziać. A jego mieszkanie było za duże dla jednej osoby. 
-Co robisz? - spytała zdziwiona. On stanął obok niej i objął ją ramieniem. 
-Oferuję ci pomoc i nie uznaję odmowy. - odpowiedział nieznacznie się do niej uśmiechając. Wiedziała, że z nim nie wygra. Zawsze nie odpuszczał gdy chodziło o problemy. Zawsze służył pomocą i to się nie zmieniło. Prowadził ją jak małą dziewczynkę przez tłoczne uliczki Buenos Aires. Czuła się jak uzależniona od niego, nie była w stanie puścić jego mocnego uścisku. Wiedziała, że będzie oznaczało to jej ostateczny upadek. Tylko on utrzymywał ją nad przepaścią i nie pozwolił zrobić kroku w otchłań. Chciała aby to wszystko było tylko strasznym snem z którego można się obudzić. Niestety z każdą kolejną minutą wszystko obracało się w rzeczywistość, której tak bardzo chciała się pozbyć. Skręcił w wąską ale długą uliczkę przy której stało wiele jednorodzinnych domków. Wiedziała, że sport który uprawiał przynosił same zyski, zazdrościła mu. Z drugiej strony oglądając wyścigi modliła się aby nic mu się nie stało. W końcu był jej kiedyś bliższy niż Federico. 
-Śmiało. - powiedział otwierając drzwi od pięknego kremowego domu. Blondynka nie pewnie przekroczyła próg uważnie rozglądając się po nim. W prawie wszystkich pomieszczeniach panował porządek. Jedynie sypialnia wyglądała jak po przejściu tornada. Wiedziała dlaczego, Violetta wyprowadziła się do niego. Do jej Federico. Na wspomnienie o niewiernym Włochu tym razem nic nie poczuła. Nie wiedziała dlaczego? Zdjęła mokry płaszcz i odwiesiła go na jeden z kilku zupełnie pustych wieszaków. Przejrzała się w stojącym w holu lustrze. Wyglądała zupełnie inaczej niż jeszcze rano. Wygląd odzwierciedlał to wszystko co przeżyła. Rozmazany tusz dawał do zrozumienia, że płakała. Brak uśmiechu mówił, że została zraniona. Zakrwawiona ręka, zdążyła zapomnieć o stłuczonym wazonie gdy zobaczyła zdjęcia w jego komórce. Dostała trzeciego kopa od życia. Wzięła głęboki oddech, poprawiła rękaw pasiastej koszuli zasłaniając ranę i udała się do dużego i przestronnego salonu. Wyglądał tak idealnie, tak jak w jej snach, identycznie jak w jej marzeniach. Zazdrościła tego Leonowi jak nigdy. Miał chociaż to, ona nie miała już zupełnie nic. Jedynie kawałki swojego złamanego serca, którego nie była w stanie poukładać. Nie wiedziała jak przejść kolejny level w chorej i dennej grze jaką jest życie. Liczyła na jakiś przypadek, cokolwiek co wskaże jej dalszą drogę. Chciała stanąć twarzą w twarz ze swoim losem i coś w nim zmienić. Jednak nie wiedziała co. Usiadła na białej, skórzanej kanapie znajdującej się w centralnej części pokoju. Nie pewnie wodziła po pomieszczeniu wzrokiem. Czuła się jak intruz, choć tak właściwie nim nie była. Przyjęła jedynie zaproszenie. 
-Napijesz się ? - spytał wchodzący do pomieszczenia blondyn. Niósł w ręku butelkę czerwonego wina i dwa kryształowe kieliszki. Dziewczyna pokiwała pozytywnie głową i lekko się do niego uśmiechnęła. Nie piła alkoholu ale tym razem było zupełnie inaczej. Chciała zatopić w nim wszystkie swoje smutki. To było to czego pragnęła. Leon postawił na kryształowym stoliku kieliszki i zapełnił je czerwoną cieczą. Czuł się identycznie jak jego towarzyszka. Myślał, że jest najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Myślał, że Violetta jest tą jedyną. Pomylił się najbardziej jak tylko mógł. Tak długi czas żył w kłamstwie. Okłamywano go i sam się okłamywał. Łudził się, że żyje w świecie zbudowanym na zaufaniu i prawdziwym uczuciu. Było zupełnie inaczej. Zamoczył wargi w alkoholu. Tak dawno już tego nie robił, praca mu na to nie pozwalała. O ile wyścigi motocrossowe można nazwać pracą? Nie chodziło mu o pieniądze których i tak miał dużo. W tym wszystkim chodziło jedynie o adrenalinę i ryzyko. Tylko o to. Blondynkę uderzyła woń alkoholu, która drapieżnie dostawała się do jej nozdrzy. Zawsze odpychał ją ten zapach, ale nie tym razem. Tym razem było zupełnie inaczej. Tym razem pragnęła wąchać ten zapach jak najdłużej. Poddać się jego wpływowi w stu procentach. Znała ludzi, którzy w ten sposób próbują podnieść się po porażce w ostateczności upadają jeszcze niżej niż byli. Teraz nie miało to dla niej żadnego znaczenia, mogło nawet zerwać się niebo. Nie obchodziło ją to, miała wszystko gdzieś. Chciała zapomnieć, zacząć wszystko jeszcze raz. Znów zapomnieć. Milczeli. Słowa były tylko pustymi obietnicami wymyślonymi przez nieznanych im ludzi. Gesty prostymi znakami, w których inni doszukują się podtekstów. Spojrzenia nie znaczyły zupełnie nic. Głucha cisza była jedyną, którą mogli znieść. Byli na samym dnie i wiedzieli, że nic się na razie nie zmieni. Pewna granica między nimi zaczęła pękać. Kiedyś nie było żadnej bariery, potrafili milczeć i rozumieli się bez słów. Teraz można by zawahać się w tym stwierdzeniu. Odstawił pusty kieliszek na stolik i usiadł opierając głowę o oparcie sofy. W białym suficie chciał znaleźć odpowiedz na nurtujące go pytanie 'Co dalej?' Blondynka przyglądała mu się bardzo uważnie. Wiedziała, że kochał szatynkę bardzo i wiedziała, że został przez nią zraniony najmocniej na świecie. Trzymał się ostatniej deski na topiącym się statku. Chciała mu pomóc tylko nie wiedziała jak mogła to zrobić. Podciągnęła kolana pod brodę i patrzyła tępo w wygasający w kominku ogień. Czuła się tak jak on, bała się co będzie gdy zgaśnie. Czy znajdzie kogoś kto odważy się zapalić go na nowo? Czy znajdzie kogoś kto nie pozwoli jej zgasnąć? Poczuła na swoim ramieniu dłoń, odwróciła się w kierunku siedzącego obok niej Verdasa. Chłopak patrzył w tym samym kierunku co ona chwilę wcześniej. 
-Damy radę. - powiedział puszczając jej oczko. Wydało jej się, że zna wszystkie jej myśli. Ale wiedziała, że to jedynie jej wyobrażenia. Nie wiedziała kiedy usnęła kołysana przez niego w rytm nie słyszalnej dla nikogo kołysanki. 
Obudziły ją promienia słońca wpadające do małego pokoju przez odsłonięte żaluzję. Podniosła się z łóżka, uważnie oglądając pomieszczenie w jakim się znalazła. Nie wiedząc skąd i jak? Dopiero po chwili przypomniało jej się wszystko co miało miejsce dzień wcześniej. Na samo wspomnienie o tajemnicy, która ujrzała światło dzienne łzy zaczęły wpływać do jej oczu. Nie chciała płakać, ale to było silniejsze od niej. 
*
Natalia razem z Francescą siedziały w salonie domu, w którym mieszkały. Nie mogły uwierzyć w to co widziały zeszłego wieczora. Federico i Violetta to nie mieściło się w ich głowach. Nie wiedziały jak czuła się Ludmiła i Leon, wiedziały tylko, że dowiedzieli się o wszystkim. Siedziały jak na szpilkach czekając na powrót ich drugich połówek z delegacji. Usłyszały przekręcający się w drzwiach klucz i szybko pobiegły do holu, w którym stali rozbawieni czymś Maximilian Ponte i Diego Hernandez. Widząc smutne miny swoich partnerek stanęli jak wryci. Dwa tygodnie byli poza granicami Argentyny nie wiedzieli zupełnie nic co stało się w życiu ich przyjaciela i przyjaciółki. Czekali tylko na to co im powiedzą? 
-Federico i Violetta mają ze sobą romans. - powiedziała niższa z dziewczyn. Diego na jej słowa zrzucił trzymaną w lewej ręce aktówkę. Wiedział już dawno, że coś z nimi jest nie tak. Ale nigdy nie szpiegował ich. Współczuł przyjacielowi i przyjaciółce. Ale nie wiedział jak miałby im pomóc. Żadne z nich nie wiedziało.
*
Blondynka stawiała cicho kroki po drewnianych kręconych schodach. Nie chciała obudzić zapewne śpiącego cały czas blondyna. Nie myliła się, chłopak spał na kanapie w salonie obok niego leżało kilka pustych butelek alkoholu. Do Ludmiły dotarło, że gdy ona usnęła, on tak naprawdę zatracił się w piciu alkoholu. Dziewczyna chwyciła leżący na komodzie koc i delikatnie przykryła nim chłopaka. Po czym zaczęła zbierać puste butelki po wódce i winie. Cierpiał tego była pewna. Ona również cierpiała. Najgorsze w tym było to, że zdradzili ich prowadząc drugie życie. Zupełnie inne, łatwiejsze, przyjemniejsze bez zobowiązań. Chwyciła brązową butelkę w prawą dłoń niestety przedmiot upadł, roztrzaskując się na tysiące mały kawałeczków. Spojrzała na swoją dłoń, bolała jak nigdy. Leon wyskoczył z łóżka i stanął obok rozpłakanej dziewczyny. Przytulił ją do siebie pomagając podnieść się z podłogi. Nie patrzył na rozbite szkło to dla niego się nie liczyło. Liczyła się jedynie przestraszona blondynka. Jego pierwsza miłość. Była z nim tyle lat i tak bardzo dobrze go znała. 
-Ludmiła, spójrz na mnie. - powiedział pochylając się nad nią. - Życie nie kończy się na Federico czy Violettcie. Najwyraźniej nie byli nam pisani. Zobaczysz jeszcze kiedyś znajdziesz swoją prawdziwą drugą połówkę. - mówił ocierając z jej policzków, płynące bez końca łzy. Nie chciał aby płakała, nie chciał aby cierpiała. Wczorajszej nocy zdał sobie sprawę, że życie nie kończy się na Castillo. Chciał aby to samo dotarło do dziewczyny. Wiedział również, że ona była zakochana we Włochu po uszy i nie tak łatwo było jej pozbyć się wszystkiego co dotąd przeżyła. 
-Wiem, ale boję się że nie znajdzie się nikt kto pomoże mi o nim zapomnieć. Boję się tylko tego, że będę sama. - powiedziała wtulając się w jego silne, męskie ramiona. Potrzebowała tego jak nigdy wcześniej. 
-Ja ci pomogę. W końcu znam cię najlepiej. - wyszeptał do jej ucha głaskając przy tym jej blond włosy. Dziękowała mu za to wgłębi siebie, ale nie umiała mu tego w tamtym momencie powiedzieć. Za bardzo to ją bolało. Odsunęła się od niego z lekkim uśmiechem na twarzy. Spojrzała głęboko w jego pełne troski oczy. Chciała mu się odwdzięczyć za pomocną dłoń jaką ku niej wyciągnął. 
-Dziękuję. - szepnęła wycierając ostatnią, samotną łzę. On tylko uśmiechnął się szeroko i puścił jej oczko. 
*
Stali przed drzwiami domu Verdasa. Chcieli dowiedzieć się jak chłopak trzyma się po tym co go spotkało. Szukali przyjaciółki ale nie mogli nigdzie jej znaleźć. Diego zadzwonił dzwonkiem i po chwili drzwi otworzyły się a stał w nich właściciel domu z fartuchem zawiązanym na biodrach. 
-Cześć chcieliśmy się spytać jak się masz. - powiedział drugi z mężczyzn.
-Wiecie? - spytał nie pewnym głosem.
-Tak. - odpowiedziała mu Francesca a Natalia jedynie pokiwała głową na potwierdzenie jej słów. 
-Wejdźcie. - powiedział otwierając szerzej duże, brązowe drzwi. Przyjaciele weszli do salonu w którym nad rozbitą butelką pochylała się tak dobrze znana im blondynka. Dziewczyna której szukali.
-Ludmi! - krzyknęły dziewczyny podbiegając do zdziwionej ich widokiem Ferro. Przytuliły ją najmocniej jak tylko potrafiły, szepcząc do ucha słowa otuchy. 
-Jak ona to znosi? - spytał najciszej jak tylko potrafił Hernandez. 
-Tak jak ja. - odpowiedział mu blondyn. -Coraz lepiej. A dzięki wam otrząśniemy się jeszcze szybciej. - powiedział znikając w kuchni. Zawsze gdy miał wszystkiego dość oddawał się gotowaniu. Zagłuszało to jego wewnętrzny głos. Zmieniało złość w nie opisane uczucie. Blondynka cieszyła się, że ma przy sobie wiernych przyjaciół. Tak bardzo prawdziwych i szczęśliwych. Natalie i Maxiego, Francesce, Diego i ich przyszłe dziecko. To było dla niej dodatkową otuchą. Przejście przez ten koszmar dzięki nim wydawało się być łatwiejsze. 


Well everybody's hit the bottom. And everybody's been forgotten. When everybody's tired of being alone. Everybody's been abandoned. So if you're out there barely hanging on...

Miesiąc później.


Wszystko co złe i koszmarne w jej życiu powoli zaczynało uciekać. Z podporą przyjaciół i Leona zaczynała na nowo stawiać pierwsze kroki w odmienionym życiu. Leon również zaczynał stabilizować swoje dotychczasowe, błędne uczucia i odczucia. Jego podporą była szczególnie Ludmiła. Na nowo zaczęli się poznawać, zaprzyjaźniać i odnawiać stracone więzi. Sytuacja, która ich dotknęła była zarówno negatywna jak i pozytywna. Zostali zdradzeni ale również mieli okazję się znów wspierać. Stać się znów tymi samymi ludźmi co w młodości. 
Ludmiła krążyła po salonie z telefonem komórkowym w ręku. W telewizji podawali straszne wieści na temat wypadku na wyścigu motocrossowym. Bała się o swojego przyjaciela. Leon był ryzykantem i bardzo dobrze o tym wiedziała. Niby nic nowego jednak marzyła aby nie chodziło o niego. Usłyszała w radiu tak bardzo dobrze znaną jej melodię jeszcze z czasów nastoletnich. Bez silnie usiadła na brązowej, drewnianej podłodze patrząc ostatni raz na wyświetlacz telefonu. Żadnej wiadomości od Leona. Bała się o niego jak nigdy wcześniej o nikogo. Pod głosiła mocną rockową melodię i położyła się na podłodze. Przymknęła lekko powieki i wzięła głęboki oddech. Wiedział, że nie zniesie jeśli chłopakowi coś się stanie. Był dla niej ważny, jeśli nie najważniejszy. Miała tylko jego, ostatnią nadzieję w ciemności. Tylko on był w stanie podnieść ją po upadku. Był jej aniołem stróżem. Nie zniosłaby jego straty. Bała się bo nie odbierał telefonu. Każda próba kończyła się fiaskiem. Jedynie piosenka dodawała jej otuchy. Kołysanka, która odpędzała od niej straszne myśli. 
Blondyn opuścił miejski szpital z kilkoma szwami na czole. W momencie, w którym upadał z rozpędzonego motoru zdał sobie sprawę co tak właściwie czuję. Nie mógłby odejść z własnej głupoty. Wszyscy mówili mu aby z tym skończył bo życie nie jest po to aby je stracić tak szybko. Cieszył się, że skończyło się jedynie na kilku bliznach i życiu. Zdał sobie sprawę, że nie może ryzykować. Ma dla kogo żyć. Nie mógł zostawić samej sobie blondynki, która potrzebuje jego pomocy. Wsiadł do taksówki i podał kierowcy adres. Bez większego hałasu otworzył drzwi domu. Odwiesił kurtkę i torbę na wieszak. Stanął w drzwiach salonu i uważnie przyglądał się zasłuchanej w piosence Ludmile. Była zupełnie innym człowiekiem niż jeszcze miesiąc temu. Zdjął buty i na palcach wszedł do brązowego pomieszczenia, usiadł obok niej. Nachylił się nad nią i dmuchnął w jej twarz. Blondynka przestraszona podniosła się momentalnie do pozycji siedzącej. Chłopak zaczął śmiać się z reakcji przyjaciółki. Nie miał na celu przestraszenia jej. Chciał po prostu zobaczyć jej reakcję. 
-Myślisz człowieku? - spytała z wyrzutem. - Mało mi serce nie stanęło. - dodała uderzając go lekko w ramię. Dopiero po chwili zauważyła na jego czole rany zszyte nicią chirurgiczną. Zdała sobie sprawę, że mogła go stracić i że miał cholerne szczęście. 
-Bałam się o ciebie. - powiedziała patrząc prosto w jego oczy. -Dzwoniłam, nie odbierałeś. Strasznie się o ciebie bałam. - dodała przejeżdżając po ranie chłopaka. Był dla niej bliski. A w ciągu ostatniego miesiąca jeszcze bardziej. Znów zaczęła czuć do niego coś więcej niż przyjaźń. Bała się jednak mu powiedzieć. 
-Zapomniałem telefonu. - odpowiedział dotykając jej ciepłej dłoni znajdującej się na jego czole. Potrzebował jej i wiedział o tym bardzo dobrze. Wiedział też jeszcze coś nigdy nie przestał jej kochać. 
-Następnym razem go nie zapominaj. - powiedziała wyswobadzając się z jego uścisku i podnosząc się z podłogi. 
-Nie będzie następnego razu. - odpowiedział robiąc to samo co ona. Zdziwienie wkradło się na jej jasną twarz oznaczało to, że musi się wyprowadzić. 
-Zaraz się spakuję i już mnie nie zobaczysz. - powiedziała odwracając się na pięcie i znikając na schodach. Uniósł brwi ku górze i bez zastanowienia ruszył w kierunku dziewczyny. Blondynka pakowała swoje rzeczy do błękitnej walizki. Na jej policzkach widniały pojedyncze łzy. Znowu się przeliczyła. Myślała, że ma w nim oparcie, pomyliła się. 
-Co ty robisz? - spytał podchodząc do niej. Dziewczyna wyjmowała z szuflad kolejne ubrania i wkładała je do dużej walizki. Nie odpowiadała, nie chciała pokazać mu, że cierpi. 
-Słyszysz co ty robisz? - spytał stając na przeciwko niej. Patrzyła na niego z żalem wyrysowanym na twarzy. Zawiódł ją, nie wiedział jak. 
-Nie widzisz pakuję się. Sam powiedziałeś, że mam to zrobić. - powiedziała próbując go wyminąć. 
-Nic takiego nie powiedziałem. Nie chcę żebyś odchodziła. Chodziło mi o to, że kończę z motorami, nie z tobą. - powiedział trzymając ją za trzęsące się dłonie. Patrzył jej prosto w oczy i próbował coś z nich wyczytać. Zrobił krok w jej kierunku. Dzieliły ich jedynie centymetry, blondynka nie wiedziała co się dzieje. Nie znała intencji chłopaka. Uniósł delikatnie jej podbródek ku górze i powoli przybliżał się do jej twarzy. Nie zawahał się, złożył na jej ustach lekki i krótki pocałunek. 
-Zakochałem się w tobie na nowo i dla ciebie rzuciłem motory. - powiedział odgarniając jej spadające na oczy kosmyki włosów. Wpatrywała się w niego jak w obrazek. Chciała tego, tak bardzo tego chciała. 
-Nie muszę się już o ciebie bać? - spytała. On objął ją w talii i szybkim ruchem przyciągnął ją do siebie. Lewą dłonią otarł jej mokre policzki. 
-Powinnaś z miłości robię różne głupie rzeczy. - wyszeptał po czym kolejny raz pocałował ją. W tamtym momencie nie liczyło się dla nich zupełnie nic. Wszystko co wczoraj zostało zapomniane liczyło się teraz, tu i razem. Był jej kołysanką i lekiem na każde zło. Ona była jego inspiracją. Potrzebowali się jak ogień i woda, słońce i księżyc. Zdali to sobie dopiero po dwóch latach rozłąki. Ich dawne uczucie nigdy nie wygasło, zmniejszyło jedynie swój zasięg. 'Chcę żebyś wiedziała, że nie jesteś sama i nie możesz powiedzieć, że jesteś cholernie przerażona bo nie odbieram telefonu. Zamknij oczy skarbie, jestem twoją kołysanką, własną kołysanką, tylko twoją kołysanką. Nigdy cię nie opuszczę.' W jej głowie cały czas krążyły jego słowa. Cieszyła się, że go ma i że jest tylko jego. Na wyłączność! Ona jego, on jej. 






czwartek, 10 lipca 2014

17. "ŚLUB" - Naxi oraz Leomiła.

Witajcie. Prosiliście pod ostatnim postem o Andresettę, nad którą właśnie myślę. Przeglądałam stare opowiadania i znalazłam to co jest napisane poniżej, oczywiście nie obyło się od korekty, która trochę mi zajęła czasu. A więc zapraszam do czytania i komentowania. A co do Andresetty powinna się pojawnić pod koniec przyszłego tygodnia. Zapraszam do czytania i komentowania. 
###########

Są w życiu człowieka takie chwile, które warte są każdych wydanych pieniędzy. Jeśli chodzi o pannę młodą: piękna suknia od francuskiego projektanta, welon uszyty z najdelikatniejszego materiału, włosy spięte w najpiękniejszy kok przez najlepszego fryzjera w mieście, buty na bardzo wysokim obcasie identycznego koloru co suknia ślubna oraz bukiet najpiękniejszych róż z najdroższej i najlepszej kwiaciarni w kraju. Wszystko dla wspomnień. Pan młody: czarny garnitur prosto z Włoch, koszula uszyta w całości z jedwabiu, krawat odpowiedniej długości, w odcieniu sukni swojej wybranki, buty wygodne ale również eleganckie i odpowiednie co do sytuacji, włosy oddające w pełni to jakim jest człowiekiem. Ale w tym dniu nie liczą się tylko idealne stroje, dekoracje, maksimum zaproszonych i przybyłych gości. Liczy się przede wszystkim uczucie jakim darzą się zakochani oraz świadkowie, którymi są najlepsi i wspierający ich w tym dniu przyjaciele.
~ ~ ~ ~ ~ ~
Natalia stała przed wielkim lustrem, które znajdowało się w jej pokoju. Miała na sobie piękną, dosięgającą ziemi suknię. Była śnieżnobiała, miała piękne koronki przy dekolcie i brzoskwiniowe wstawki w dolnej części sukni. Blondynka, która jej towarzyszyła położyła na stoliku czarne, duże pudełko, przewiązane czarną wstążką. Odwiązała kawałek materiału po czym podniosła wieczko, jej oczom ukazał się welon w identycznym odcieniu co suknia, którą na sobie miała Natalia. Bardzo delikatnie wyjęła ową rzecz z pudełka i podeszła do swojej przyjaciółki, która kręciła się, jednocześnie przeglądając się w pięknie obramowanym lustrze. Chciała wyglądać perfekcyjnie, chciała aby ten dzień był idealny.
-Wyglądasz pięknie. - blondynka zapięła na głowie przyjaciółki welon, który dosięgał do samej ziemi, albo był jeszcze dłuższy. Brunetka była jej bardzo wdzięczna za to, że rzuciła nowe życie w Kanadzie i przyjechała bez chwili zastanowienia. Obydwie cieszyły się szczęściem przyszłej pani Ponte.
-Dziękuje za to, że tu jesteś. - powiedziała Natalia odwracając się w stronę swojej najlepszej przyjaciółki. Blondynka uśmiechnęła się do niej bardzo szczerze. Wiedziała, że Natalia jej potrzebowała. Ale brunetka wiedział również o wszystkim co jej przyjaciółka przeżyła w Kanadzie, owszem były to tylko jakieś praktycznie niewielkie zdania, słowa z których nic nie można było wywnioskować.
-Ludmiła przebiorę się i pogadamy. - powiedziała Natalia znikając za drzwiami łazienki. Ferro wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała stawić czoła przeszłości, tylko że ona wolała zdecydowanie później. Usiadła na skórzanym fotelu w pokoju swojej przyjaciółki i czekała aż dziewczyna opuści łazienkę. Nie miała komu się wygadać, nie miała przed kim się otworzyć. Miała tylko babcię, tylko ją. Ale jej już też nie było.
-No to powiesz mi czemu wyjechałaś i czemu się nie odzywałaś. - Perdido usiadła na fotelu, który stał obok fotela na którym usiadła wcześniej blondynka. Były przyjaciółkami, owszem miała jej za złe, że wyjechała, ale widocznie miała powód żeby to zrobić. Znała ją i wiedział, że bez przyczyny by nieuciekła.
-Nie odzywałam się bo miałam depresję, siedziałam całe dnie w domu mojej babci, nie wychodziłam nawet do ogrodu. Kilka miesięcy chodziłam na terapie antydepresyjną. Babcia się o mnie martwiłam, ciocia Santana też. Na rodziców nie miałam co liczyć. Byłam w ciąży, poroniłam, chciałam z sobą skończyć. Pewnego dnia matka przyjechała, zaczęła na mnie warczeć, była w szóstym miesiącu, wstałam popchnęła mnie, upadłam, ale nic się już nie udało zrobić.- mówiła ze łzami w oczach. Natalia słuchała jej bardzo uważnie, nie wiedziała co jej przyjaciółka przeżyła. Nie wiedziała nic, o ciąży, o depresji. Znała rodzicielkę Ferro i nigdy nie posądziłaby jej o to co zrobiła blondynce. Nie mogła sobie darować, że Ludmiła nic jej nie powiedziała. Ale z drugiej strony może tak było przede wszystkim dla niej najlepiej. Im mniej osób wiedziało, tym ona mogła zacząć wszystko od początku jeszcze raz.
-Czemu nie powiedziałaś? - spytała Perdido uważnie przyglądając się przyjaciółce. Miała do zadania tylko i wyłącznie jedno pytanie, 'czy ojcem jej dziecka był ten o kim myślała?'.
-Bałam się. - odpowiedziała, skrywając głowę w dłoniach, głupio jej się było przyznać do tego, że zachowała się jak tchórz, że uciekła bez słowa wyjaśnienia. Pewnego letniego dnia, spakowała walizkę, wsiadła w samolot i wyjechała do swojej babci w Kanadzie. Nie wiedziała jak mogłaby spojrzeć w oczy ojcu nienarodzonego dziecka.
-A kto był ojcem dziecka? - spytała Natalia, podchodząc do blondynki i klękając obok niej. Chciała jej pomóc, chciała ją jakoś wesprzeć w tym wszystkim. Tylko nie wiedziała w jaki sposób może to zrobić. Była od blondynki starsza o kilka miesięcy ale doświadczeniem bogatsza była od niej Ferro, przeżyła więcej dołujących wydarzeń w swoim życiu.
-Leon.- odpowiedziała wybuchając płaczem, przeżyła koszmar, psychicznie była wyczerpana. Nie miała na nic siły, zupełnie na nic. Żadna z dziewczyn nie zdawała sobie sprawy, że telefon brunetki cały czas nie rozłączył połączenia z Maxim, z którym rozmawiały chwilę wcześniej. I chłopak słyszał wszystko i nie wiedział czy powinien o wszystkim poinformować Verdasa.
-Co powiesz na wino? - spytała, głaszcząc ją po długich blond włosach. Chciała jej pomóc, chciała stać się jej oparciem, pomimo tego, że to blondynka przyjechała tu dla brunetki.
-Czemu nie. - odpowiedziała ocierając swoje zapłakane policzki, chciała zapomnieć, ale to było za silne, tego tak łatwo nie da się zapomnieć. Mogła być matką, mogła mieć synka, wszystko prysnęło w jednej chwili. Zniknęło przez jej matkę. Brunetka zeszła do kuchni, wyjęła ze znajdującej się na samym dole półki, zamkniętą butelkę czerwonego włoskiego wina, które dostała od swojej przyjaciółki na dwudzieste piąte urodziny. Wyjęła również ze zmywarki dwa kryształowe kieliszki jej starszego brata. Po czym nalała w nie czerwonej cieczy. Usłyszała cicho zamykane drzwi wejściowe, momentalnie odwróciła się w tamtym kierunku. W progu stał zdyszany Maxi. Brunetka dopiero wtedy zorientowała się, że nie rozłączyła połączenia i że jej przyszły mąż wszystko słyszał i o wszystkim już dobrze wie.
-Co ona przeszła. - powiedział stając obok swojej przyszłej żony, bardzo współczuł swojej przyjaciółce, ale nie mógł znieść jednego faktu, nie powiedziała Leonowi o dziecku. To go najbardziej bolało. Zataiła przed jego przyjacielem taką informację. To go bolała, ale to co usłyszał wszystko usprawiedliwiało.
-Nie mów Leonowi.- powiedziała Natalia wyjmując z szafki paczkę krakersów, wiedziała, że Maximilian chce być w stosunku do Verdasa fair, ale miała nadzieję, że weźmie sobie do serca również to, że blondynka cierpiała.
-To mój przyjaciel. - brunet walczył z myślami. Cenił sobie blondynkę, ale Verdas był dla niego jak brat.
-Proszę, zrób to dla mnie. - wiedziała, że chłopak jej nie odmówi, widział, że bardzo jej na tym zależy. Postanowił odpuścić i na razie milczeć, na razie bo na dłuższą metę, to nie miało prawa się udać.
-Dobrze. - powiedział, całując ją delikatnie w usta, po czym zniknął tak szybko jak się pojawił. Była mu wdzięczna za to, że będzie milczał. Nie chciała aby przed jej ślubem Leon i Ludmiła poróżnili się jeszcze bardziej niż wtedy gdy wyjechała bez słowa. Brunetka chwyciła kieliszki i wróciła do pokoju, w którym siedziała blondynka. Ludmiła patrzyła się tępo w czerwoną ścianę na której wisiało wiele różnych zdjęć, Natalii i Maxiego, Maxiego i Leona, jej i Natalii, Jej i Maxiego aż w końcu jej i Leona. Była na siebie zła tak cholernie zła, że schowała głowę w piasek, bo tak oceniała swój wyjazd, zatajenie przed nim ciąży. Miała wtedy dziewiętnaście lat. Sama nie wiedziała dlaczego tak postąpiła, czego się bała?
-Proszę. - Natalia stanęła naprzeciwko niej z pięknym kieliszkiem do połowy zapełnionym czerwoną cieczą. Żadna z nich nie przepadała za taką formą spędzania wolnego czasu. Alkohol nie był niczym pozytywnym w ich mniemaniu, ale ostatecznością było zanurzenie swoich warg w owym trunku. Woń alkoholu była odpychająca, ale żadnej z nich to w tym wieku już nie przeszkadzało miały prawie dwadzieścia sześć lat, widziały w tym czasie bardzo dużo i bardzo dużo przeżyły. Blondynka miała większe doświadczenie niż jej rówieśniczka, ale co poradzić musiała wcześniej dorosnąć, rozwód rodziców zrobił swoje. Matka okazała się być potworem, przez którą ona nie mogła przytulić swojego potomka.
-Zazdroszczę Ci – w pewnym momencie blondynka przeniosła swój wzrok na siedzącą na łóżku brunetkę. Dziewczyna postawiła na stolik kieliszek, który kilka minut znajdował się w jej dłoni, bardzo uważnie przyglądała się swojej przyjaciółce.
-Czego? - spytała poprawiając swoje nieschludnie spięte włosy.
-A jak myślisz? Maxiego, ślubu, rodziny. - odpowiedziała, biorąc głęboki łyk czerwonej cieczy.
-Też kiedyś będziesz szczęśliwa. - odpowiedziała jej, uśmiechając się do niej lekko. Blondynka nie wierzyła, za dużo ludzi zraniła, za dużo zraniło ją.
Dziś najważniejszy dzień w jego życiu, dzisiejszego wieczora miał stanąć na ślubnym kobiercu z dziewczyną, którą kochał tyle długich lat. Natalia Perdido już za kilka godzin miała być jego żoną, nową panią Ponte. Cieszył się aż za bardzo. Tylko był jeden problem, to czego dowiedział się kilka dni wcześniej , ciąża Ludmiły z jego najlepszym przyjacielem. Wiedział, że Leon cierpiał po jej wyjeździe, wiedział, że poza nią nie miał żadnej innej dziewczyny. Chciał mu powiedzieć, ale bał się jak zareaguje, skoro nie wiedział nawet, że blondynka jest w mieście i jest świadkiem na jego ślubie.
-Stary a ty jeszcze w piżamie? - spytał Verdas, ubrany w czarny garnitur. Z uśmiechem na twarzy.
-Zaraz się ubieram. - bąknął kierując się do szafy, w której znajdowały się jego ubrania.
-Ty a ty to się dobrze czujesz? - Leon spytał, podchodząc do niego i oglądając go z każdej możliwej strony. Ponte nie był zachwycony zachowaniem swojego przyjaciela, który nie wie zupełnie nic o tym, że świadkową na jego ślubie została Ludmiła. Uznał, że to najlepszy moment, na to aby mu wszystko powiedzieć. Obiecał Natalii ale nie potrafił. To było dla niego za trudne.
-Słuchaj stary chciałem Ci coś powiedzieć. - Ponte stał oparty o ścianę i walczył z myślami, które pojawiały się w jego głowie. Patrzył na przyjaciela, z którego twarzy nie znikał szeroki uśmiech. Podjął decyzję, powie wszystko Verdasowi. Jego zdaniem brunet powinien dowiedzieć się wszystkiego jeszcze przed uroczystością.
-No co odkochałeś się w Naty?- spytał, poprawiając włosy tym samym przeglądając się w lustrze, które wisiało w łazience znajdującej się w pokoju Maxiego.
-Co nie, chodzi o to, że świadkową na naszym ślubie jest... - Ponte zaczął swoją wypowiedz ale niestety nie było mu dane jej dokończyć. Na twarz Leona wkradło się zdziwienie może nawet i lekki szok, w drzwiach domu jego przyjaciela stała jego ukochana, dziewczyna która przez ponad pięć lat nie dawała o sobie jakiegokolwiek znaku życia. Ale w jego sercu nigdy nie przestała istnieć. Cierpiał właśnie do teraz. Jego ciche marzenie się spełniło, blondynka z którą chciał być już zawsze wróciła, żyje, jest.
-Ludmiła. - powiedział, cały czas nie odrywając od niej wzroku. Rozmawiała z Natalią całą noc, brunetka wytłumaczyła jej, że powinna wrócić, że powinna wszystko wyjaśnić przede wszystkim z Leonem, którego zraniła najbardziej. Dla którego szczęścia i wolności uciekła.
-Skąd wiesz? - spytał zdziwiony Ponte, słowem a raczej imieniem jakie wydobyło się z ust jego najlepszego przyjaciela. Dopiero po chwili odwrócił się w tym samym kierunku co patrzył Verdas. Zobaczył tam Ludmiłę, ubraną w niebieską sięgającą kolan sukienkę, włosy miała spięte w luźny kok, miała również założone wysokie kremowe szpilki.
-Cześć Maxi mogłabym porozmawiać chwilę z Leonem? - spytała niepewnie robiąc krok w przód, nie wiedziała jak zareaguje Leon, ale całą noc myślała nad tym. Jeśli wróciła to powinna wszystko wyjaśnić, powinna wszystko naprawić jeśli się nie uda to trudno. Wystarczy, że spróbowała.
-Jasne, idę się ubierać. - powiedział znikając w długim korytarzu. Milczała zarówno ona jak i on. Żadne nie wiedziało od czego powinno zacząć co powiedzieć. Każde z nich wiedziało, że coś straciło. I każde z nich miało jakiś promień nadziei, że wszystko da radę naprawić.
-Leon nie wiem od czego powinnam zacząć. Ale wiem jedno, jest mi strasznie wstyd za to co zrobiłam, powinnam Ci wszystko wytłumaczyć. Nie powinnam chować głowy w piasek, zachowałam się jak tchórz wiem. I zrozumiem jeśli nie będziesz chciał mnie więcej znać. - powiedziała. W jej oczach gromadziły się łzy, pięć lat tyle czasu upłynęło od ich ostatniego spotkania. Tak bardzo ją to bolało. Nie chciała znów cierpieć, nie chciała znów poddać się, ale czuła, że jest to bardzo prawdopodobne. Wstała z sofy, na której siedziała, była w stu procentach pewna, że przegrała. Poczuła na swoim nadgarstku mocny uścisk, odwróciła się w tamtym kierunku. Leon stał naprzeciwko niej i patrzył prosto w jej oczy. Oczy, które tak bardzo kochał. Potrafił zatracić się w nich bez względu na to czy dziewczyna się cieszyła, płakała czy złościła. Czekała na jego ruch, na słowo, na cokolwiek co dałoby jej znak, że ma szansę, że może o niego walczyć. On powoli zaczął się do niej przybliżać, dziewczyna nie znała jego intencji nie wiedziała czego może się po nim spodziewać. Stał od niej kilka centymetrów.
-Czemu mi nie powiedziałaś, że jesteś w ciąży, pomógłbym Ci, wychowalibyśmy je razem. - powiedział, muskając twarz blondynki swoim oddechem. Była zdziwiona skąd chłopak wiedział o dziecku, poza nią i Natalią nie wiedział nikt.
-Powiedział mi Twój tata. - odpowiedział przejeżdżając po policzku dziewczyny dłonią, po jej ciele przeszedł dreszcz. Druga z dłoni zawędrowała na szyję dziewczyny, kochał ją cały czas, wszystkie te lata liczył, że wróci, że pewnego dnia stanie w drzwiach jego domu. Zamknęła lekko oczy, chciała znów czuć się tak jak jeszcze sześć lat wcześniej. Chciała cieszyć się z Leona.
-Moim zdaniem dobrze by było, żebyśmy na ten ślub poszli razem. Skoro i tak jesteśmy świadkami na ich ślubie. - powiedział po czym lekko musnął policzek swojej ukochanej.
-Co masz na myśli? - spytała załamując głos, zawsze gdy była w jego obecności miękła. Bez względu na okoliczności. Miał w sobie to coś.
-Bo wiesz oficjalnie to nigdy nie przestaliśmy być parą. - powiedział, bawiąc się kosmykami włosów dziewczyny.
-To prawda. - odpowiedziała, cały czas patrząc prosto w jego brązowe hipnotyzujące ją oczy.
-To co mogę liczyć na Twoje towarzystwo?- spytał uśmiechając się uwodzicielsko. Nie mógł na to nic poradzić w jej obecności tracił głowę, wiedział to każdy kto go znał.
-Cóż musiałabym się zastanowić. - powiedziała uśmiechając się do niego lekko. Tego potrzebowała, potrzebowała powiedzenia całej prawdy swoim przyjaciołom, ale przede wszystkim jemu. Nadal go kochała, nigdy nie przestała za nim tęsknić, nigdy o nim nie zapomniała.
-To się zastanawiaj, znasz mój numer i wiesz gdzie mnie znaleźć. - powiedział odsuwając się od niej i znikając w długim korytarzu tak jak zrobił to wcześniej Maxi. Blondynka zaśmiała się i opuściła dom rodzinny Ponte. Szła uliczkami ku kościołowi, miała na sobie dosięgającą kolan brzoskwiniową sukienkę, szpilki identycznego koloru, miała włosy spięte w kok oraz wypuszczone kosmyki na obydwa policzki. Widziała z daleka gości, którzy gromadzili się przed kaplicą, chcieli być z nimi w tym najważniejszym dla nich dniu.
-Ludmiła. - usłyszała za sobą czyjś głos, odwróciła się momentalnie w danym kierunku. Za nią stała Francesca u boku Marco.
-Cześć. - odpowiedziała, uśmiechając się do obydwojga.
-Miło Cię widzieć. - powiedziała Włoszka z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Słuchajcie muszę już iść jestem świadkiem na ich ślubie. Później pogadamy. - powiedziała i szybkim krokiem udała się w stronę kościoła. Był już tam Leon, który rozmawiał z gośćmi.
-Dzień dobry pani Rosalindo. - powiedziała blondynka, podchodząc do starszej pani i witając się z nią. Bardzo ją lubiła, zawsze gdy bywała u Natalii to kobieta często z nimi rozmawiała, spędzała czas z nimi. Była dla niej jak babcia, do której miała bardzo daleko.
-Ludmiłko kochanie jak ja Cię dawno nie widziałam. Natalka mi wszystko powiedziała. Dziecko ja Ci współczuje. - powiedziała obejmując ją ramieniem.
-Dziękuje ale muszę iść bo zaraz zacznie się uroczystość. - odpowiedziała uśmiechając się do niej szeroko po czym weszła do świątyni. Stanęła obok bruneta ubranego w czarny, prosty garnitur oraz białą koszulę a na jego szyi zawiązany był kremowy krawat.
-Skąd wiedziałeś? - spytała.
-Ma się swoje wtyki. - odpowiedział poprawiając kwiat, który znajdował się w górnej kieszonce marynarki. Czekali tylko na państwa młodych. Maximilian wszedł do kościoła szybkim krokiem i stanął obok swojego przyjaciela oraz przyjaciółki. Po chwili w wejściu stanęła Natalia u boku swojego starszego brata Andresa. Wyglądała jak księżniczka z bajki. Maxi był w siódmym niebie widząc swoją ukochaną.
W tym dniu zazdrościli im wszyscy od najstarszych po najmłodszych.
-Tak – odpowiedzieli równocześnie patrząc sobie głęboko w oczy. Blondynka zazdrościła swojej przyjaciółce, też chciała być na jej miejscu.
Sala weselna zapełniała się gośćmi nie było jeszcze tylko pary młodej oraz świadków. W pewnym momencie do sali wszedł rozbawiony Maximilian obejmujący Natalię w pasie, oraz Leon idący obok Ludmiły. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, kiwnęli głowami i w jednym momencie na ramionach obydwu znalazły się towarzyszące im dziewczyny. Były zdziwione zachowaniem chłopaków.
-To co zaczynamy nowy etap naszego życia. - powiedział Verdas.
-O tak – dodał Ponte wchodząc na środek sali.
-Leon postaw mnie. - powiedziała gdy chłopak stanął w rogu sali.
-Postawie ale mam jeden warunek. - odpowiedział, uśmiechając się do niej. Dziewczyny brwi powędrowały ku górze.
-Zostaniesz moją żoną. - powiedział. Blondynka zakrztusiła się powietrzem. Była zdziwiona słowami swojego partnera.
-Jak się nie zgodzę to co się stanie? - spytała poprawiając mu kołnierzyk od koszuli.
-To nigdy Cię nie puszczę. - odpowiedział.
-Czyli nie mogę powiedzieć inaczej niż Tak? - spytała, zapinając ostatni guzik od marynarki bruneta.
-Nie. - odpowiedział. Blondynka wzięła głęboki oddech i odpowiedziała.
-Czyli jeśli nie mogę odmówić no to muszę się zgodzić.

-To co idziemy zobaczyć jak tam nasza para młoda? - spytał. Blondynka pokiwała głową i razem z chłopakiem udała się do ich przyjaciół, którzy kończyli taniec swój pierwszy taniec. Maxi i Naty tego dnia nie widzieli poza sobą nikogo. Wiedzieli, że ślub był najlepszą decyzją. Cieszyli się również z zakończenia historii Ludmiły i Leona, którzy już niedługo również mieli stanąć na ślubnym kobiercu.  

niedziela, 22 czerwca 2014

16. Królewicz z bajki razy dwa.

20 grudnia, godzina 19:00, Cordoba, Argentyna 

Szatynka siedziała w swoim pokoju i czytała treść swojego wypracowania, tak bardzo chciała zaliczyć ostatni rok i zdać z jak najlepszymi wynikami maturę. Razem ze swoją przyjaciółką chciały a może raczej marzyły o dostaniu się na studia nauk politycznych w Buenos Aires. Wszyscy dziwili im się, że są wyśmienitymi uczennica, mają dobrą pracę, dzięki której są w stanie opłacić czynsz za niewielkie mieszkanie w wysokim bloku w samym centrum dość dużego miasta. Oddalonego o kilkaset kilometrów od stolicy Argentyny. A co ciekawe znajdowały jeszcze czas na życie towarzyskie i odwiedzanie rodziców w przypadku blondynki - Buenos Aires a w przypadku szatynki - Wenecja. Dziewczyna usłyszała ciche pukanie do drzwi jej pokoju.
-Proszę. - powiedziała dostawiając na kartce kropkę na końcu zdania i chowając kartkę do czarnej teczki, znajdującej się na podłodze pod oknem. Drzwi powoli uchylały się a z korytarza wyjawiała się wysoka blondynka trzymająca w ręku tacę w dwoma kubkami nad którymi unosiła się para, co wskazywało na to, że trunek w kubku był gorący. 
-Pomyślałam, że może napijesz się gorącej czekolady z cynamonem. - powiedziała stawiając tacę na stoliku, który znajdował się nieopodal łóżka na którym siedziała Włoszka. 
-Kochana jesteś. - szatynka odłożyła na bok ołówek, który trzymała w prawej dłoni po czym sięgnęła po brązowy kubek z napisem 'Italia'. Dziewczyna o blond, długich włosach była dla niej jak siostra choć znały się tylko cztery lata. Nawet ich rodzice spędzali ze sobą święta raz w Argentynie a raz we Włoszech. 
-Po jutrze jedziemy do Buenos. - powiedziała Ferro biorąc łyk gorącej brązowej cieczy. Szatynka wiedziała, że dziewczyna nie ma ochoty wracać do stolicy ze względów sercowych. Ale przecież świat nie kończy się na jakimś Marco. 
-Ej zawsze cieszyłaś się na samą myśl, że możesz się stąd wyrwać. - Francesca próbowała znaleźć jakąś pozytywną stronę sytuacji w jakiej znajdowały się tak właściwie obydwie. Ona również nie trafiła najlepiej. Andres był przyjacielem Marco identyczny charakterek i identycznie skończyły się ich historię. Comello oddała się w wir nauki, a Ferro i nauki i pracy. Włoszka widywała ją w mieszkaniu raz w tygodni. Tym samym zaczynała się o nią bać z dnia na dzień coraz bardziej. 
-Jakby nie patrzeć teraz też się cieszę. Zdałam sobie sprawę, że nie jest warty aby po nim płakać. - na twarzy Francesci namalował się szeroki uśmiech. Była dumna ze swojej przyjaciółki, w końcu coś zmieniało barwy, a to jakby nie patrzeć pozytywne.
-No to jutro się pakujemy i jedziemy. - powiedziała dopijając do końca napój i z uśmiechem pochylając się nad książkami, które rozłożone na jej dużym łóżku. Blondynka przyjrzała się jej uważnie, chciała aby Włoszka w końcu znalazła swojego księcia z bajki. Bo na owego zasługiwała. 
-To ucz się ja idę coś obejrzeć. - powiedziała zabierając oba puste kubki i opuszczając pokój szatynki, która wróciła do wcześniej wykonywanej czynności. 

20 grudnia, godzina 20:30, Buenos Aires, Argentyna
Brunet siedział w małej kawiarni w samym centrum stolicy Argentyny. Czekał na swojego przyjaciela już prawie pół godziny. Był zły na niego, ponieważ to on prosił o spotkanie i się na nie spóźnia. 
-Sorki. Samochód nie chciał mi odpalić, byłbym wcześniej. - niższy od siedzącego bruneta, szatyn wbiegł do restauracji robiąc przy tym nie małe zamieszanie. 
-Dobra siadaj już na tych swoich szanownych czterech literach i nie rób widowiska. - powiedział cicho chłopak, rozglądając się dookoła. Nie lubił gdy ludzie się na niego patrzyli, nie lubił robić zamieszania, a gdy znajdował się w towarzystwie swojego serdecznego przyjaciela, musiał się z tym liczyć. Nic na to nie poradzi, że Federico Pasquarelli był lubiany właściwie wszędzie gdzie tylko się znalazł. Natomiast on wolał trzymać się w cieniu swojego Włoskiego przyjaciela.
-Po co chciałeś się spotkać? - spytał. Federico sięgnął do jednej z kieszeni i wyciągnął z niej dwa imienne zaproszenia. Na twarz Verdasa wkradło się zdziwienie. 
-Skąd ty to masz ? - spytał zdziwiony. Adresat tych słów uśmiechnął się szeroko i pochylił się w stronę Leona.
-Dostałem od państwa Ferro. - powiedział. Verdas wypluł zawartość swojej jamy ustnej. Dużo słyszał o Rodrigo Ferro jednym z najlepszych dyplomatów w kraju. Ale również i o jego żonie Santanie Ferro, która jest najlepszym chirurgiem Ameryki północnej. 
-Serio ? - chłopak nie dowierzał, aczkolwiek bardzo cieszył się z zaistniałej sytuacji. 
-No moich starych zaprosili, Twoich z resztą geniuszu też. Więc nie mogli nie zaprosić i nas. - powiedział. Verdas nie wiedział, że jego rodzice mają jakiekolwiek związki z Ferro. 
-Aha. - powiedział wycierając swoją koszulę, na której cały czas znajdowały się resztki kawy, która znalazła się na ubraniu po bardzo zaskakującej informacji. 

21 grudnia, godzina 13:45, lotnisko w Cordobie, Argentyna.
Szatynka razem z blondynką siedziały w hali odlotów, czekając na samolot, którym obydwie polecą do rodzinnego miasta blondynki. Śmiały się, żartowały, rozmawiały z zupełnie obcymi sobie ludźmi, ale to było u dziewczyn akurat na porządku dziennym. Gdzie by nie były tam zawsze znalazł się ktoś kto z ogromnymi chęciami rozmawiał by z nimi na każdy temat. 
-Dobra pora się zbierać bo za kwadrans mamy samolot. - powiedziała łapiąc się rączki szarej, bardzo dużej walizki. Szatynka schowała do swojej torby podręcznej telefon i tak jak wcześniej blondynka chwyciła rączkę swojej walizki i udała się za dziewczyną. Po chwili wchodziły już na pokład samolotu. Usiadły wygodnie w środkowej części dużego metalowego ptaka. 
Lot minął przyjaciółką przyjemnie i szybko. Na lotnisku w stolicy czekały już na nie ich matki, które chciały zabrać swoje córki na zakupy, w związku z bankietem, który miał odbyć się następnego dnia. Dobrze wiedziały, że ich córki w Cordobie muszą być samodzielne i może nie zawsze znajdują środki na nowe, markowe ubrania. Chciały im zrobić świąteczny prezent. 

22 grudnia, godzina 18:00, Buenos Aires, Argentyna, dom państwa Verdasów.
Brunet nerwowo krążył pomiędzy jedną i drugą szafą w swoim ogromnym pokoju. Szukał zawzięcie pasującego do jego kremowej koszuli, krawata. Zawsze miał wrażenie, że jego pokój jest wielką komnatą a on księciem, który żyje w niebieskich obłokach. Słyszał tylko dochodzące z dołu głośne jęki swoich rodziców, którzy kłócili się o to jaki kolor sukienki ma założyć jego rodzicielka. Chłopak usłyszał dzwonek swojego telefonu, który leżał na parapecie wielkiego okna w centralnym punkcie pokoju. Na wyświetlaczu urządzenia widniał napis 'Fede dzwoni' przeciągnął palcem na zieloną słuchawkę i przyłożył telefon do ucha.
-Jak tam przygotowania? - z drugiej strony urządzenia rozległ się głos przyjaciela Verdasa. Słychać było, że i on nie jest jeszcze w pełni zadowolony ze swoich przygotowań do wieczornego bankietu. I jeszcze wiadomość, że będą jedynymi nastolatkami w gronie całkiem dobijała i jednego i drugiego.
-I tylko po to dzwonisz! - Leon wydarł się do słuchawki, ponieważ miał ważniejsze sprawy na głowie niż bezsensowna rozmowa z Włochem.
-Dobra już się rozłączam. - powiedział Włoch po czym w urządzeniu bruneta rozległ się denerwujący dźwięk. Chłopak rzucił telefon na łóżko i zaczął czarować swoją szafę aby ta wydała mu jak najlepszy krawat, który znajdował się w niej.

22 grudnia, godzina 19:00, Buenos Aires, Argentyna, dom państwa Pasquarellich.
Niski szatyn siedział w salonie swojego wielkiego domu i oglądał jakąś durną jego zdaniem kreskówkę, która leciała właśnie w telewizji. Dziwił się swoim rodzicom, czemu jeszcze nie są gotowi. Jego zdaniem znalezienie odpowiednio eleganckiego stroju nie jest aż tak skomplikowaną czynnością. Spoglądał co chwilę na wskazówki zegara, które z każdym mrugnięciem oka zbliżały się do wybicia godziny dwudziestej o której mieli być w domu rodziny Ferro.
-Długo jeszcze? - spytał w kierunku wchodzącego do salonu ojca. Mężczyzna usiadł obok syna i westchnął.
-I po co się pytasz skoro swoje wiesz. - odpowiedział mu mężczyzna zabierając chłopakowi pilot od telewizora i przełączając na kanał sportowy na którym leciał mecz o mistrzostwo kraju. 

22 grudnia, godzina 19:45, Buenos Aires, Argentyna, dom państwa Ferro.
Dwie dziewczyny kończyły przygotowania do bankietu, który organizował ojciec blondynki. Cieszyły się, że choć są dla siebie obce to mogą poczuć się jak siostry. Nawet ich rodzice czuli się jak rodzina. 
-No i gotowe. - powiedziała szatynka odkładając na stolik szczotkę do włosów. Obydwie dziewczyny były już gotowe więc postanowiły zejść na dół, aby sprawdzić czy nie ma potrzeby pomocy rodzicom. 
-No nie dziewczęta wyglądacie jak z jakiejś okładki popularnego czasopisma. - powiedział wysoki mężczyzna na którego głowie znaleźć można było wiele siwych włosów. Obydwie uśmiechnęły się w jego kierunku, wchodząc do kuchni, w której dopracowywały ostatnie detale panie Santana Ferro i Carla Comello. Były ubrane bardzo elegancko ale zarazem mało wystawnie. 
-Może w czymś pomożemy ? - spytała szatynka stając obok swojej rodzicielki i zabierając z jednego z półmisków kawałek sera, który był wbity w wykałaczkę. Po czym kobieta uderzyła ją lekko w ramię dając do zrozumienia, że to nie dla niej. Blondynka również stała obok swojej matki i zajadała się lodami, które były pięknie ułożone w kufelku z niebieskiego szkła. 
-Ale wy głodne jesteście co? - spytał wchodzący do kuchni mąż tej pierwszej składając na policzku swojej żony krótki pocałunek. Obejmując ją tym samym w pasie i ukradkiem podkradając Carli zawartość półmiska z serami. Obydwie kobiety spojrzały na niego morderczym wzrokiem, na co mężczyzna postanowił pójść potowarzyszyć swojemu przyjacielowi, który siedział na tarasie przed domem.

22 grudnia, Buenos Aires, Argentyna, dom państwa Ferro
-Jesteśmy spóźnieni już dziesięć minut. - powiedziała kobieta ubrana w jasno czerwoną sukienkę, sięgającą jej do kolan. Za nią szli jej mąż oraz syn. Patrzyli na kobietę porozumiewawczym wzrokiem. Zawsze gdy się spóźniali było to samo. Zwalała całą winę na nich, choć w gruncie rzeczy wina stała po jej stronie.
Z czarnego terenowego samochodu wyszedł mężczyzna ubrany w elegancki granatowy garnitur od najlepszego Francuskiego projektanta mody. Otworzył drzwi kobiecie ubranej w długą sukienką w praktycznie identycznym kolorze co garnitur jej męża. Z uśmiechem na twarzy chwyciła ramię swojego współmałżonka. Zaraz po nich z samochodu wyszedł wysoki brunet ubrany w czarny garnitur, w kremową koszulę oraz niebieski krawat. Poszedł w ślady swoich rodziców i udał się w kierunku wielkiej willi. 
 Wnętrze pomieszczenia wyglądało bardzo eleganckie, ozdobione ciętymi, świeżymi kwiatami. Na czerwonej sofie siedziało kilka kobiet i piły czerwone wino przy okazji plotkując o wielu rzeczach, które przydarzyły im się w minionym roku. Dwaj dwudziestolatkowie siedzieli na fotelach, które stały w kącie ogromnego salonu i przyglądali się obecnym w pomieszczeniu ludziom. Wysoki siwy mężczyzna stał oparty o filar podtrzymujący konstrukcję pomieszczenia, szukał wzrokiem swojej córki i jej przyjaciółki. Ale nigdzie ich nie było. Z uśmiechem na twarzy podszedł do żony swojego przyjaciela.
-Widziałaś dziewczyny ? - spytał szepcząc jej na ucho, tak aby nikt nie usłyszał. 
-Wyszły z Santaną są na górze w waszym pokoju. - powiedział, uśmiechając się cały czas się do niego uśmiechając. 
-Aha. - odpowiedział podchodząc do swoich przyjaciół którzy omawiali kolejne plany zaplanowanych budynków. W pewnym momencie oczy wszystkich zebranych zwróciły się w kierunku schodów po których schodziła żona dyplomaty a za nią dwie dziewczyny, które przykuły wzrok szczególnie siedzącym pod ścianą Verdasowi i Pasquarelliemu. Ojciec blondynki podszedł do dziewczyn, powiedział im coś na ucho, po czym dziewczyny spojrzały w stronę owych chłopaków. 
-Chcę wam przedstawić chłopcy moją córkę Ludmiłę oraz jej najlepszą przyjaciółkę a moją siostrzenicę Francescę. - to co powiedział zatkało obie dziewczyny. Ale z drugiej strony czuły się szczęśliwe z takiego obrotu sprawy. Zarazem Włoch jak i Hiszpan byli zauroczeni wyglądem dziewczyn, które stały przed nimi. A i one nie czuły inaczej. Mężczyzna uśmiechnął się, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął gdzieś w tłumie. 
-Leon. - wysoki brunet stanął przed blondynką, całując jej dłoń i uśmiechając się przy tym uroczo. 
-Federico. - szatyn nie chciał być gorszy od swojego przyjaciela. Stanął przed szatynką, ugiął się lekko na kolanach i uśmiechając się uwodzicielsko musnął lekko dłoń Włoszki. W jednej chwili jego świat zmienił się w piękną bajkę a stojąca przed nim dziewczyna nawet nie odzywając się skradła jego serce. Cały wieczór rozmawiali na różne tematy zaczynając od szkoły kończąc na planach na przyszłość. 
                   ^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Wyszli z domu państwa Ferro jakby zaczarowani. Cały czas mieli przed oczami dziewczyny, które właśnie poznali. 
-Stary ja się chyba zakochałem. - wypalił Włoch zatrzymując Argentyńczyka ruchem dłoni. Czuł się jak w transie, szatynka skradła jego serce. Brunet przewrócił oczami, ale nie dziwił się chłopakowi skoro blondynka również namieszała w jego od niedawna pustym sercu. 
-Nie jesteś sam. - powiedział klepiąc go po plecach i wyprzedzając go i udając się do swojego domu. 

w tym samym czasie

-Zakochałam się. - szatynka oparła się o drzwi od pokoju, w którym siedziała razem ze swoją kuzynką. Blondynka położyła się na łóżko i cicho westchnęła, miała to samo zdanie co szatynka. Ona również zakochała się ale w odróżnieniu od szatynki nie we Włochu tylko w uroczym Argentyńczyku. 
-Nie tylko ty. - powiedziała z uśmiechem na twarzy. Po czym obydwie postanowiły iść spać. 

31 grudnia, Buenos Aires, Argentyna
Blondynka w towarzystwie szatynki przechadzała się po wielkim centrum handlowym. Ich rodzice organizują sylwestra a co się z tym wiąże one muszą jakoś wyglądać. 
-To co bierzemy te dwie. - powiedziała blondynka pokazując szatynce dwie proste sukienku, jedną w kwiaty, drugą w prążki. Włoszka pokiwała swojej kuzynce głową, w celu przyznania jej racji. Dziewczyna z uśmiechem udała się w kierunku kasy, przy której stała wysoka dziewczyna o włosach koloru rudego. 
Postanowiły jeszcze udać się do kawiarni, która znajdowała się niedaleko ich domu. Zamówiły sobie dwa shake i udały się do domu. Żadna z nich nie zauważyła idących z naprzeciwka poznanych dziewięć dni wcześniej chłopaków i zderzyły się z nimi. 
-Bardzo was przepraszamy. - szatyn szybkim ruchem podniósł się z chodnika i zaczął pomagać podnieść się szatynce. Brunet natomiast rzucił się na pomoc blondynce. 
-Nic się nie stało, to również nasza wina. - Ludmiła wzięła od chłopaka torbę, w której znajdowały się jej zakupy. 
-Mamy nadzieję, że będzie wieczorem na sylwestrze, którego organizuje mój tata. - powiedziała blondynka lekko i niezauważalnie szturchając swoją siostrę w ramię. Dobrze wiedziała, że dziewczyna zakochała się we Włochu i postanowiła im dopomóc. Nie wiedziała, że Francesca ma identyczny pomysł.
-Oczywiście że ta. - powiedział Federico nie odrywając wzroku z szatynki. 
-To do wieczora. - powiedziała Ferro, ciągnąć za sobą szatynkę.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Blondynka siedziała na schodkach, które prowadziły do pięknego ogrodu. Wpatrywała się w piękne róże, które rosły w samym centrum ogrodu. Usłyszała odgłosy butów, ale nie odwróciła się w kierunku, z którego owy odgłos dochodził. Nagle obok niej siedział blondyn, który kilka dni wcześniej stał się jej królewiczem. 
-Proszę. - powiedział podając dziewczynie kieliszek do połowy wypełniony białym szampanem. Blondynka nie lubiła alkoholu, ale raz na rok i do tego w takim towarzystwie nie powinno być dla niej niczym złym.
-Dziękuje- powiedziała odbierając od chłopaka ów kieliszek. Usłyszeli odliczanie, które dochodziło z wewnątrz domu dziewczyny.
-Czego Ci życzyć ? - spytał
-A czego Tobie ? - spytała muskając lekko ustami kieliszek. 
-W sumie to nie wiem. - powiedział. 
-Życzę Ci abyś był szczęśliwy. - powiedziała dziewczyna po chwili namysłu.
-A ja Tobie abyś znalazła swojego królewicza. - odpowiedział.
-Już Twoje życzenie się spełniło. - powiedziała, widziała na twarzy bruneta zdziwienia.
-Ty jesteś moim królewiczem. - szepnęła. Po czym poczuła na swojej twarzy dotyk chłopaka. Poprawiał jej opadające na oczy niesforne kosmyki włosów. Następnie złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Patrzyli wtuleni w siebie na fajerwerki, które rozświeciły niebo nad stolicą Argentyny.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Z głośników wydobywała się powolna melodia. Szatynka kołysała się wtulona w tors Włocha. Czuła się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, nawet bez wyznania mu swoich uczuć. 
-Wiesz co Ci powiem. - milczenie przerwał melodyjny głos jej partnera. 
-Co ? - spytała. 
-Zakochałem się w Tobie. - to co od niego usłyszała, sprawiło, że ugięły się pod nią kolana. W środku cieszyła się jeszcze bardziej niż kilka minut wcześniej. 
-Mogę powiedzieć Ci to samo. - odpowiedziała, podnosząc lekko głowę tak aby widzieć twarz chłopaka. 
-Czyli, że mogę zrobić to? - spytał uśmiechając się do dziewczyny uwodzicielsko.
-No nie wiem. - powiedziała bawiąc się krawatem, który był zawiązany na szyi chłopaka. 
-A ja myślę, że powinienem. - powiedział, unosząc lekko podbródek dziewczyny, tak aby widzieć jej twarz. 
-No to nie będę Ci tego zabraniać. - powiedziała, czuła zapach mocnych męskich perfum. Fedrico przysuwał się do niej w powolnym tempie. Lekko dotknął dłonią szyi dziewczyny, po czym lekko musnął jej usta, aby bardzo delikatnie złożyć na nich dość długi pocałunek.
Każde z nich cieszyło się z tego co stało się w tę noc sylwestrową. Dwie przyjaciółki i dwóch przyjaciół znalazło swoje drugie połówki.

*********************************************************************************
Jest Fedrico i Francesca oraz bonusik. 
(Co zrobić kocham Leomile i Jorcedes.  :-) ) 
I jak ? Czekam na wasze opinie w komentarzach. 
Oraz jak zawsze na wasze propozycje lub życzenia. 
Następne one shoty powinny pojawiać się częściej ze względu na wakacje.
Wooooooooooooooooooooooow.
Pozdrawiam !!!

sobota, 24 maja 2014

15. "Znasz moje serce na pamięć."

Witam, już dawno mnie tu nie było. Zapowiedziany one shot Federico i Francesca się tworzy, a ja przychodzę do was ze znalezionym jakiś czas temu opowiadaniem o Leonie i Ludmile nie wiem dlaczego ale bardzo lubię tą parę. Jest w niej coś niesamowitego. A więc życzę miłego czytania.





"Prędzej czy później to wszystko wróci to co tak nagle wypadło nam z rąk "

Często wielu z nas ma wrażenie, że znajduje się w punkcie z którego teoretycznie nie ma wyjścia. I właśnie teoretycznie bo w praktyce jest już trochę inaczej. Nie ma ani sytuacji ani punktu bez wyjścia i choć mamy takie wrażenie to bardzo się myli. Ona też się myliła, była kiedyś kimś teraz to zupełnie coś innego. Zamknęła się w sobie, można śmiało powiedzieć, że się rozpłynęła. Myślała, że będzie cieszyć się z życia, które jak by nie patrzeć jest jeszcze przed nią w całej swojej odsłonie. Zawsze budzi się z przekonaniem, że zły sen o przyszłości jednak stanie się stu procentową prawdą. Kiedyś wszystko wydawało się być różowe a teraz jest w ogóle w innych czarnych barwach. Pierwszy raz postanowiła wyjść. Miała dość wszystkiego, ostatnio wszystko jej się wali, gdzie się nie odwróci krzyk, łzy, złość. Została sama. Jej matka spakowała walizki i odeszła, a ojciec postanowił oddać się w pełni pracy. Straciła rodziców. I pomimo tego, że była już pełnoletnia, to cierpiała.
-Bardzo przepraszam. - powiedziała, podając książkę, która spadła gdy zderzyła się ze swoim byłym chłopakiem. Zerwali gdy ona poznała Tomasa a on Violettę, ale ona cierpiała. Bardzo go kochała, ale wolała robić dobrą minę do złej gry bo to nie bolała, aż tak mocno.
-Ludmiła co się stało ? - spytał, z troską. Ale blondynka nie była aż tak naiwna, znała go na wylot, wiedziała, że robi to tylko z głupiego męskiego obowiązku. Przecież wybrał, nie ją tylko Castillo. A to bolało. Tak strasznie bolało.
-Nic się nie stało. - odpowiedziała wymijając Verdasa. Nie wiedziała jednej jedynej rzeczy, on przejechał się na swojej niby miłości. Dopiero powoli docierało do niego co tak naprawdę stracił.
Była pewna, że teraz wszystko jeszcze bardziej się skomplikuje, bo wszystko co próbowała zmazać, wróciło. Wróciła przeszłość, wrócił Leon. Weszła do studio i udała się do gabinetu Pablo, dzwoniła do niego, że przyjdzie z nim porozmawiać.
-Cześć mogę ? - spytała, uchylając lekko drzwi. W gabinecie był również Gregorio, który był jego zastępcą.
-Śmiało. - powiedział młodszy z mężczyzn.
-Chciałam wręczyć to wam osobiście, uznałam , że będzie lepiej. - powiedziała. Wręczając Pablo kartkę. Mężczyzna zlustrował kartkę bardzo dokładnie, z każdym słowem jego wyraz twarzy się zmieniał.
-Dlaczego ? - spytał.
-Nie mam siły, wszystko mi się wali. Mama wyjechała, ojca całe dnie nie ma w domu, i jeszcze mój kuzyn to nie na moje siły. Będę szczera muzyka już mnie nie zadowala. - powiedziała po czym się rozpłakała. Nikt nie wiedział co czuje, jak bardzo boli ją to, że została ze wszystkim sama. Romans jej matki, pracoholizm ojca, wypadek i śpiączka jej kuzyna. To za dużo jak na nią na wielką Ludmiłę Ferro.
-Przemyśl to proszę. - Gregorio czuł, że dziewczyna popełnia największy błąd swojego życia, ale przecież to jej decyzja.
-Już przemyślałam, do widzenia. - powiedziała uśmiechnęła się sztucznie i opuściła pomieszczenie. W drzwiach natrafiła na Leona, który wszystko słyszał, i to co usłyszał przybiło go. Jego Ludmiła straciła wszystko o co zawsze walczyła. A może już nie jego Ludmiła i może już dawno to straciła.
-Odchodzisz ? - spytał.
-A co Cię to obchodzi, już rok temu powiedziałeś co o mnie myślisz, zresztą nie Twoja to sprawa, nie Twoje życie, nie Twoi rodzice. Nie jesteś dla mnie nikim ważnym, tak jak ja dla Ciebie. - powiedziała wybiegając z budynku, skupiając na sobie wzrok wszystkich uczniów.
-Leon co się stało ? - spytała Francesca podchodząc do niego, zaraz po tym jak zobaczyła łzy na policzkach dziewczyny. Wiedziała, że pojawienie się Violetty wszystko zniszczyło, zaczęło się wszystko psuć i u niej i blondynki. Violetta zawróciła w głowie jej chłopakowi Marco. Zostawiła dla niego Leona, którego zmieszała z błotem.
-Zdałem sobie sprawę jakim jestem idiotom. - powiedział, odchodząc w kierunku szafek. Wiedział jak wiele stracił.

"W czarnej porywistej burzy co w środku drogi sięga nas nie spełnionym scenariuszem, jak deszczem obrywamy w twarz. "

Szła zapłakana, czuła, że wszystko co było dla niej ważne zniknęło i już nigdy nie wróci. Miała wszystkiego dość. Miała za złe matce, bała się o ojca, cierpiała po stracie Andresa. A przede wszystkim chłopaka, którego kochała a może nadal kocha.
-Ludmiło musimy porozmawiać. - gdy weszła do domu, jej ojciec siedział na kanapie z kopertą w ręku. Była zdziwiona zawsze o tej porze jej ojciec był w pracy. Blondynka usiadła obok swojego ojca.
-Czy coś się stało ? - spytała zdziwiona.
-To dla Ciebie. - powiedział, wręczając jej białą kopertę. Blondynka była zdziwiona i bardzo powoli rozpakowywała rzecz, którą dostała od osoby, którą bardzo kochała.

Ja niżej podpisany Rodrigo Ferro przepisuje mojej jedynej córce wszystkie udziały w korporacji budowlanej, dziedziczy ona również całą resztę majątku.
Rodrigo Ferro ojciec Ludmiły Ferro.

-Tato co to znaczy ? - spytała odrywając wzrok z notarialnego pisma.
-Jestem chory długo z Tobą już nie pomieszkam. - powiedział. Dziewczyna poczuła ukłucie w okolicach serca to wszystko nie może być prawdą, to wszystko musi być jednym chorym snem. Ale okazało się że to najszczersza prawda. Teraz musi zająć się wszystkim, nie ma mowy o normalnym życiu, została sama, zupełnie sama z całym światem jej ojca. Gdy usnął postanowiła pójść do Resto, aby zobaczyć się z Francescą to była jedyna osoba, która potrafiła ją zrozumieć, była w tej samej sytuacji co ona rok temu.
-Cześć Luka zastałam Francescę ? - spytała. Chłopak wskazał schody, które prowadziły do ich mieszkania. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i udała się w kierunku, który jej wskazał. Zapukała do drzwi, otworzyła jej Francesca z kubkiem jakiegoś trunku w ręku.
-Mogę ? - spytała. Włoszka kiwnęła głową i wpuściła Ferro do środka.
-Napijesz się herbaty ? - spytała.
-Jeśli to nie kłopot. - odpowiedziała, siadając na krześle, który znajdował się obok blatu w malutkiej kuchni.
-Żaden. - powiedziała Resto stawiając przed przyjaciółką kubek z gorącą czekoladą. Od momentu w którym zerwała kontakty z Marco stanęła po skromnej stronie blondynki. Zobaczyła w niej kogoś kto był ukryty głęboko w sercu. Zaprzyjaźniła się z nią nie patrząc na przeszłość dziewczyny.
-Mój ojciec umiera. - powiedziała. Francesca zadławiła się napojem, który piła. Współczuła jej i to bardzo.
-Wiesz jeśli byś chciała możesz później zamieszkać z nami. - odpowiedziała jej Włoszka.
-Dzięki ale wszystko co miał mi zapisać od firmy po psa. - powiedziała próbując znów robić dobrą minę do złej gry. Potrafiła grać, ale teraz już nic jej nie wychodziło, nic.
-Co się dzieje ? - spytała szatynka.
-Mam wszystkiego dość. Wszystkiego. - powiedziała, biorąc głęboki łyk czekolady z odrobiną cynamonu.
-Ludmiła możesz na mnie liczyć, zawsze. - odpowiedziała. Pamięta jak podała jej pomocną dłoń, gdy Marco oznajmił jej, że kocha Violettę.
-Dziękuje, bardzo. - odpowiedziała. Odstawiła kubek na blat, pocałowała szatynkę w policzek i wyszła.

"Prędzej czy później los się odwróci, wyrówna bilans poniesionych strat "

W drodze do domu znów napotkała Leona, czuła, że ją prześladuje. Jej przeszłość postanowiła sobie z niej zadrwić i znów stawiać na jej i tak już wyboistej ścieżce.
-Porozmawiajmy. - powiedział stając naprzeciwko Ferro.
-Nie mamy o czym. - odpowiedziała wymijając chłopaka, ale to jej się nie udało. Chłopak był szybszy i zdeterminowany, tym razem tak łatwo nie dałby się spławić.
-Chcę Ci pomóc. - powiedział. Dziewczyna chciała jego pomocy w głębi siebie, ale na zewnątrz, nie chciała. Nie chciała, aby się nad nią litował. Zdała sobie sprawę, że nie mogła być tą jedyną skoro gdy pojawiła się Violetta ona poszła w odstawkę.
-Ale ja nie chcę Twojej pomocy, nie musisz się nade mną litować. - odpowiedziała próbując wyrwać się z uścisku chłopaka. Ale nie miała szans był silniejszy, wyższy, i trenował boks.
-Nie lituje się. Jesteś dla mnie ważna. - odwrócił ją do siebie, po to aby patrzyła w jego oczy.
-Jasne takie bajeczki to możesz wciskać dziewczyną, które są łatwo wierne. Ja nie jestem. Nie dam się tak łatwo mimo tego, że zostanę sama. Bez matki, bez ojca bez jakiejkolwiek perspektywy na kolejny dzień. A ty już równo rok temu pokazałeś, że jestem dla Ciebie nikim ważnym. - gdy mówiła jej głos się łamał, jej oczy zachodziły łzami, trzęsła się. Bała się kolejnego dnia, samotności, wszystkiego i wszystkich. A on stał i patrzył na nią. Zmieniła się i dowiedział się, że przez niego. To on ją zmusił do udawania, aktorstwa, do wszystkiego co można. Odebrał jej całą radość życia. I ignorował, bo zauroczono go.
-Naprawdę chcę Ci pomóc. - powiedział, pochylając się nad nią. Na jej policzek spłynęła pojedyncza łza. Dłoń Leona powędrowała na policzek blondynki. Tak bardzo zawsze chciał być jej księciem, obrońcą, cichym bohaterem. I wszystko zaprzepaścił, zniszczył, zepsuł.
-Trudno mi w to uwierzyć. - powiedziała wpatrzona w jego oczy, zawsze dostrzegała w nich coś magicznego, teraz tak samo, ale mimo wszystko okłamywała się bo tak według niej było o wiele, wiele łatwiej.
-Nie musisz wierzyć, wystarczy, że mi na to pozwolisz. - powiedział, odgarniając kilka kosmyków blond włosów, które opadały na oczy jego byłej dziewczyny. Powoli zaczynało do niego docierać to, że popełnił największy błąd w swoim życiu, zostawił samą sobie dziewczynę, która dokładnie trzy lata temu pokazała mu swoją prawdziwą twarz, miłej, pełnej radości i dobroci dziewczyny. A to wszystko później to była maska, gdy jej życie zaczęło się walić jak domek z kart. To wszystko ją przerastało. Nie była w stanie sobie z tym wszystkim poradzić, aż w końcu spadła na dno, i pilnowała aby ono nie odpadło. I zaczynała mieć wrażenie, że jest już bliska spadnięcia jeszcze niżej, o ile niżej się da.
-I co ty zrobisz ? Co ty o mnie w ogóle wiesz. Co wiesz o mojej matce, która zostawiła ojca dla młodego Hiszpańskiego fotografa, co wiesz o moim ojcu, który jest chory na raka, i niedługo umrze, co wiesz o Andresie, który od roku jest w śpiączce i co wiesz o mnie ? Skoro przez rok miałeś mnie za największego wroga, choć właściwie ja nie wiem dlaczego ? Co wiesz o tym jak się czuję ? Co wiesz o moim życiu ? Co wiesz, żeby wiedzieć jak mi pomóc ? - płakała, drżała, szlochała, cierpiała. Jej życie było jedną wielką kpiną. Nikt by nie pomyślał, że tak skończą się losy wielkiej, zawsze pomocnej rodziny Santany i Rodrigo Ferro. Oni sami jeszcze rok temu nie pomyśleliby, że ich dwudziestoletnie małżeństwo tak się skończy, a na tym najbardziej straci Ludmiła ich kochana córeczka.
-Proszę pozwól mi sobie pomóc. - powiedział przytulając ją do siebie, tak bardzo tego potrzebowała, ale nie chciała się do tego przyznać. Nie potrafiła.
-Nie Leon nie- odpowiedziała i odeszła w kierunku swojego domu, chciała zaszyć się w zaciszu swojego pokoju, cisza była tym co dawało jej otuchę. Cisza była jej królestwem. Może się to wydawać dziwne bo dziewczyna chciała być piosenkarką, chciała bo już nie chcę. Znów płakała, to było najlepsze rozwiązanie na wszystko. Łzy są zwierciadłem duszy, jej dusza jest krucha, jest jak ze szkła jeden niekontrolowany ruch i owe szkło rozpadnie się na tysiące malutkich kawałeczków. Tak było i w przypadku blondynki, której dusza składa się z tysięcy różnych kawałeczków, których skleić nie daje osobie, która się na tym zna.


"Kiedy rezygnowałem z miłości, to nie było niczego warte. "

Siedział w swoim pokoju, i zastanawiał się jak mógłby pomóc dziewczynie, którą kiedyś kochał. Kiedyś ? Sam nie wiedział, czy ten termin jest jeszcze aktualny, owszem wiedział, że zranił ją najmocniej jak tylko mógł, ale przecież ona też to zrobiła, całując Tomasa, a może to było zupełnie inaczej. Jego przyjaciel Maxi mówił, że to Hiszpan pocałował Ludmiłę, aby odegrać na nim, ale on mu nie wierzył, a może powinien ? W końcu gdy rozmawiał z nią, widział w jej oczach coś co poddawało go wątpliwością. A mimo wszystko uwierzył Heredi. Był aż tak ślepy, nie widząc, że za każdym razem gdy go mija z jej twarzy znika uśmiech ? Czy był tak głupi , nie rozumiejąc słów, które mówią do niego jego przyjaciele ? Czy nie miał uczuć, udając, że nie kocha jedynej dziewczyny, która zna jego serce na pamięć ?
-Nie poddam się. Nie tak łatwo. - powiedział zgniatając kartkę, na której próbował napisać piosenkę na zajęcia Pablo. Wiedział, że jeśli nie spróbuję straci jakiekolwiek szansy na bycie szczęśliwym. Na bycie wsparciem na jego Ludmiły.

"Kiedy Twoja ręka znajdzie rękę przeznaczoną do uścisku. Nie odpuszczaj."

Siedziała w swoim pokoju i słuchała ciszy, która jej towarzyszyła. Czekała przy łóżku ojca na ostatnią chwilę. Płakała, patrząc w jego oczy. Towarzyszył jej pan Verdas i pan Ponte przyjaciele jej ojca, osoby, które każdego dnia ukrywały przed nią tak straszną prawdę.
-Pójdę zadzwonić do cioci prosiła, żeby do niej zadzwonić. - powiedziała wstając z krzesła i udała się do kuchni, w której stał Leon i pił herbatę. Nie wiedziała, że chłopak jest w jej domu. Przeszłość grała jej na nerwach, i to strasznie.
-Nie odtrącaj mnie, proszę. - powiedział, odkładając kubek na szafkę i przybliżając się do blondynki.
-Ty mnie odtrąciłeś, nie chcę być gorsza. - powiedziała cofając się kilka kroków.
-Ludmiła.
-Nie Ludmiła uwierzyłeś Tomasowi, nie mi nie Fran, nie Maxiemu tylko jemu i Twojej kochanej Violetcie. Temat jest skończony Leon. Nie wiem może za miesiąc, rok, nie dziś. To dla mnie za dużo. - odpowiedziała wychodząc z pomieszczenia. Kochała chłopaka, ale straciła do niego zaufanie.
Dwa dni później, została zupełnie sama. Jej ojciec odszedł szepcząc ' Nie odtrącaj go, on chcę Ci pomóc, wiem, że go kochasz. Nie okłamuj się, pamiętaj zawsze będę Cię kochał. '
Stała wpatrzona w jego nagrobek, odeszła jedyna osoba, która jej nie zawiodła. Odszedł te, któremu w stu procentach ufała. Została definitywnie sama.
-Przykro mi – obok niej stał nie kto inny jak Leon. Miała dziwne wrażenie, że jej ojciec będzie chciał z góry kierować jej losem. Nie odezwała się nie potrafiła, nie tu. Chłopak po chwili milczenia udał się w kierunku bramy cmentarza. Po kilku minutach dziewczyna zrobiła to samo, chciała go dogonić. Okłamywała się, że będzie dobrze, gdy będzie sama. Gdy odrzuci jedyną osobę, którą naprawdę kochała, kocha i zawsze będzie kochać.
-Leon zaczekaj. - powiedziała podbiegając do chłopaka. Verdas przystanął i odwrócił się w kierunku głosu blondynki. Dziewczyna biegła w kierunku chłopaka nie zauważyła korzenia, który wystawał z ziemi i upadła w ręce Leona.
-Ej widzisz a może potrzebujesz mojej pomocy. - powiedział żartobliwie.
-Jakby się zastanowić to może i jej potrzebuje. Przecież nie znam się na tej całej budowlance tak samo dobrze, jak ulubiony chłopak w mniemaniu mojego taty. - powiedziała, uśmiechając się do chłopaka, pierwszy raz od dłuższego czasu, naprawdę szczerze. I z wielką ilością uczucia.
-Doszedłem do wniosku, że jestem największym głupkiem na świecie. - powiedział pomagając jej stanąć na równe nogi. Dziewczyna uważnie się mu przyglądała. A on kontynuował.
-A to dlatego, że uwierzyłem mojemu niby przyjacielowi i jego dziewczynie. Dałem sobie wmówić , że nie czuję tego, co czuję. Że Cię kocham. - powiedział, powoli przybliżając się do jej twarzy, jedną dłonią odgarną z jej twarzy kosmyki włosów, a drugą unosząc lekko jej podbródek po czym delikatnie musnął jej wargi. Robił to bardzo powoli. Odsunął się od niej patrząc prosto w jej oczy, próbował z nich wyczytać uczucia jakie znajdowały się w środku blondynki, która trzy lata wcześniej skradła jego serca i chyba zrobiła to na dobre, zresztą z pełną wzajemnością.

"Niczyje ramiona nie wzniosłyby mnie tak wysoko. "

Rok później …

Stała niedaleko gabinetu jej przyjaciela. Od jakiegoś czasu czuła się dziwnie. Kiedyś miała problemy zdrowotne wynikające ze stresu jaki wtedy jej towarzyszył. Bała się wyników badań. I mimo tego, że Maxi potrafił odwracać kota ogonem to wiele razy i ona i jego dziewczyna Francesca, miały ochotę mu przyłożyć, pierwszą lepszą rzeczą, którą miały pod ręką.
-Pani Ludmiła Ferro. - powiedziała pielęgniarka wyglądając zza drzwi gabinetu Ponte. Chłopak siedział na skórzanym fotelu i uśmiechał się lekko w jej kierunku.
-Gratuluję. - powiedział.
-Czego ? - spytała zdziwiona siadając naprzeciwko chłopaka.
-Będziesz mamusią. - odpowiedział na pytanie zadane przez blondynkę.
-Naprawdę ? - spytała zdziwiona.
-Tak. - powiedział. Przytulając ją do siebie. - Leon będzie w niebie. - dodał.
Dziewczyna z wątpliwościami udała się do domu, nie była pewna czy Leon będzie szczęśliwy po jej nowinie. Ale jeśli Maxi mówi, że będzie to powinien być.
-Jestem – powiedziała zdejmując z siebie płaszcz i kładąc kluczyki od samochodu na komodzie.
-W salonie jestem ! - krzyknął. Dziewczyna niepewnym krokiem weszła do dużego pomieszczenia, w którym znajdował się jej ukochany.
-Dziękuję. - powiedział, biorąc ją na ręce i całując najpierw w czoło a później w policzek.
-Za co ? - spytała zdziwiona zachowaniem chłopaka.
-Maxi nie umie trzymać języka za zębami. - powiedział, kołysząc ją w rytm grającej w jego głowie muzyki.
-Nie jesteś zły ? - spytała. Chłopak, spojrzał na nią, złapał ją za nogi i plecy. Z wysokości spojrzał na nią.

-Jestem. - powiedział podchodząc do sofy, która znajdowała się w centrum salonu. Położył ją na niej i pochylił się lekko. - Jestem cholernie zły, że nie dałaś mi szansy, gdy ją chciałem dokładnie półtora roku temu. - powiedział, całując dziewczynę tak samo jak w pamiętny dzień odejścia jej ojca. Oderwał się od niej, położył obok niej i przytulił do jeszcze płaskiego brzucha, ale dokładnie za osiem miesięcy i dwa tygodnie zostanie tatusiem, dziecka dziewczyny, którą kochał, pomimo tego, że stało to pod znakiem zapytania.  


Leomila :-) 
Kocham.