Ile was tu było:

niedziela, 22 czerwca 2014

16. Królewicz z bajki razy dwa.

20 grudnia, godzina 19:00, Cordoba, Argentyna 

Szatynka siedziała w swoim pokoju i czytała treść swojego wypracowania, tak bardzo chciała zaliczyć ostatni rok i zdać z jak najlepszymi wynikami maturę. Razem ze swoją przyjaciółką chciały a może raczej marzyły o dostaniu się na studia nauk politycznych w Buenos Aires. Wszyscy dziwili im się, że są wyśmienitymi uczennica, mają dobrą pracę, dzięki której są w stanie opłacić czynsz za niewielkie mieszkanie w wysokim bloku w samym centrum dość dużego miasta. Oddalonego o kilkaset kilometrów od stolicy Argentyny. A co ciekawe znajdowały jeszcze czas na życie towarzyskie i odwiedzanie rodziców w przypadku blondynki - Buenos Aires a w przypadku szatynki - Wenecja. Dziewczyna usłyszała ciche pukanie do drzwi jej pokoju.
-Proszę. - powiedziała dostawiając na kartce kropkę na końcu zdania i chowając kartkę do czarnej teczki, znajdującej się na podłodze pod oknem. Drzwi powoli uchylały się a z korytarza wyjawiała się wysoka blondynka trzymająca w ręku tacę w dwoma kubkami nad którymi unosiła się para, co wskazywało na to, że trunek w kubku był gorący. 
-Pomyślałam, że może napijesz się gorącej czekolady z cynamonem. - powiedziała stawiając tacę na stoliku, który znajdował się nieopodal łóżka na którym siedziała Włoszka. 
-Kochana jesteś. - szatynka odłożyła na bok ołówek, który trzymała w prawej dłoni po czym sięgnęła po brązowy kubek z napisem 'Italia'. Dziewczyna o blond, długich włosach była dla niej jak siostra choć znały się tylko cztery lata. Nawet ich rodzice spędzali ze sobą święta raz w Argentynie a raz we Włoszech. 
-Po jutrze jedziemy do Buenos. - powiedziała Ferro biorąc łyk gorącej brązowej cieczy. Szatynka wiedziała, że dziewczyna nie ma ochoty wracać do stolicy ze względów sercowych. Ale przecież świat nie kończy się na jakimś Marco. 
-Ej zawsze cieszyłaś się na samą myśl, że możesz się stąd wyrwać. - Francesca próbowała znaleźć jakąś pozytywną stronę sytuacji w jakiej znajdowały się tak właściwie obydwie. Ona również nie trafiła najlepiej. Andres był przyjacielem Marco identyczny charakterek i identycznie skończyły się ich historię. Comello oddała się w wir nauki, a Ferro i nauki i pracy. Włoszka widywała ją w mieszkaniu raz w tygodni. Tym samym zaczynała się o nią bać z dnia na dzień coraz bardziej. 
-Jakby nie patrzeć teraz też się cieszę. Zdałam sobie sprawę, że nie jest warty aby po nim płakać. - na twarzy Francesci namalował się szeroki uśmiech. Była dumna ze swojej przyjaciółki, w końcu coś zmieniało barwy, a to jakby nie patrzeć pozytywne.
-No to jutro się pakujemy i jedziemy. - powiedziała dopijając do końca napój i z uśmiechem pochylając się nad książkami, które rozłożone na jej dużym łóżku. Blondynka przyjrzała się jej uważnie, chciała aby Włoszka w końcu znalazła swojego księcia z bajki. Bo na owego zasługiwała. 
-To ucz się ja idę coś obejrzeć. - powiedziała zabierając oba puste kubki i opuszczając pokój szatynki, która wróciła do wcześniej wykonywanej czynności. 

20 grudnia, godzina 20:30, Buenos Aires, Argentyna
Brunet siedział w małej kawiarni w samym centrum stolicy Argentyny. Czekał na swojego przyjaciela już prawie pół godziny. Był zły na niego, ponieważ to on prosił o spotkanie i się na nie spóźnia. 
-Sorki. Samochód nie chciał mi odpalić, byłbym wcześniej. - niższy od siedzącego bruneta, szatyn wbiegł do restauracji robiąc przy tym nie małe zamieszanie. 
-Dobra siadaj już na tych swoich szanownych czterech literach i nie rób widowiska. - powiedział cicho chłopak, rozglądając się dookoła. Nie lubił gdy ludzie się na niego patrzyli, nie lubił robić zamieszania, a gdy znajdował się w towarzystwie swojego serdecznego przyjaciela, musiał się z tym liczyć. Nic na to nie poradzi, że Federico Pasquarelli był lubiany właściwie wszędzie gdzie tylko się znalazł. Natomiast on wolał trzymać się w cieniu swojego Włoskiego przyjaciela.
-Po co chciałeś się spotkać? - spytał. Federico sięgnął do jednej z kieszeni i wyciągnął z niej dwa imienne zaproszenia. Na twarz Verdasa wkradło się zdziwienie. 
-Skąd ty to masz ? - spytał zdziwiony. Adresat tych słów uśmiechnął się szeroko i pochylił się w stronę Leona.
-Dostałem od państwa Ferro. - powiedział. Verdas wypluł zawartość swojej jamy ustnej. Dużo słyszał o Rodrigo Ferro jednym z najlepszych dyplomatów w kraju. Ale również i o jego żonie Santanie Ferro, która jest najlepszym chirurgiem Ameryki północnej. 
-Serio ? - chłopak nie dowierzał, aczkolwiek bardzo cieszył się z zaistniałej sytuacji. 
-No moich starych zaprosili, Twoich z resztą geniuszu też. Więc nie mogli nie zaprosić i nas. - powiedział. Verdas nie wiedział, że jego rodzice mają jakiekolwiek związki z Ferro. 
-Aha. - powiedział wycierając swoją koszulę, na której cały czas znajdowały się resztki kawy, która znalazła się na ubraniu po bardzo zaskakującej informacji. 

21 grudnia, godzina 13:45, lotnisko w Cordobie, Argentyna.
Szatynka razem z blondynką siedziały w hali odlotów, czekając na samolot, którym obydwie polecą do rodzinnego miasta blondynki. Śmiały się, żartowały, rozmawiały z zupełnie obcymi sobie ludźmi, ale to było u dziewczyn akurat na porządku dziennym. Gdzie by nie były tam zawsze znalazł się ktoś kto z ogromnymi chęciami rozmawiał by z nimi na każdy temat. 
-Dobra pora się zbierać bo za kwadrans mamy samolot. - powiedziała łapiąc się rączki szarej, bardzo dużej walizki. Szatynka schowała do swojej torby podręcznej telefon i tak jak wcześniej blondynka chwyciła rączkę swojej walizki i udała się za dziewczyną. Po chwili wchodziły już na pokład samolotu. Usiadły wygodnie w środkowej części dużego metalowego ptaka. 
Lot minął przyjaciółką przyjemnie i szybko. Na lotnisku w stolicy czekały już na nie ich matki, które chciały zabrać swoje córki na zakupy, w związku z bankietem, który miał odbyć się następnego dnia. Dobrze wiedziały, że ich córki w Cordobie muszą być samodzielne i może nie zawsze znajdują środki na nowe, markowe ubrania. Chciały im zrobić świąteczny prezent. 

22 grudnia, godzina 18:00, Buenos Aires, Argentyna, dom państwa Verdasów.
Brunet nerwowo krążył pomiędzy jedną i drugą szafą w swoim ogromnym pokoju. Szukał zawzięcie pasującego do jego kremowej koszuli, krawata. Zawsze miał wrażenie, że jego pokój jest wielką komnatą a on księciem, który żyje w niebieskich obłokach. Słyszał tylko dochodzące z dołu głośne jęki swoich rodziców, którzy kłócili się o to jaki kolor sukienki ma założyć jego rodzicielka. Chłopak usłyszał dzwonek swojego telefonu, który leżał na parapecie wielkiego okna w centralnym punkcie pokoju. Na wyświetlaczu urządzenia widniał napis 'Fede dzwoni' przeciągnął palcem na zieloną słuchawkę i przyłożył telefon do ucha.
-Jak tam przygotowania? - z drugiej strony urządzenia rozległ się głos przyjaciela Verdasa. Słychać było, że i on nie jest jeszcze w pełni zadowolony ze swoich przygotowań do wieczornego bankietu. I jeszcze wiadomość, że będą jedynymi nastolatkami w gronie całkiem dobijała i jednego i drugiego.
-I tylko po to dzwonisz! - Leon wydarł się do słuchawki, ponieważ miał ważniejsze sprawy na głowie niż bezsensowna rozmowa z Włochem.
-Dobra już się rozłączam. - powiedział Włoch po czym w urządzeniu bruneta rozległ się denerwujący dźwięk. Chłopak rzucił telefon na łóżko i zaczął czarować swoją szafę aby ta wydała mu jak najlepszy krawat, który znajdował się w niej.

22 grudnia, godzina 19:00, Buenos Aires, Argentyna, dom państwa Pasquarellich.
Niski szatyn siedział w salonie swojego wielkiego domu i oglądał jakąś durną jego zdaniem kreskówkę, która leciała właśnie w telewizji. Dziwił się swoim rodzicom, czemu jeszcze nie są gotowi. Jego zdaniem znalezienie odpowiednio eleganckiego stroju nie jest aż tak skomplikowaną czynnością. Spoglądał co chwilę na wskazówki zegara, które z każdym mrugnięciem oka zbliżały się do wybicia godziny dwudziestej o której mieli być w domu rodziny Ferro.
-Długo jeszcze? - spytał w kierunku wchodzącego do salonu ojca. Mężczyzna usiadł obok syna i westchnął.
-I po co się pytasz skoro swoje wiesz. - odpowiedział mu mężczyzna zabierając chłopakowi pilot od telewizora i przełączając na kanał sportowy na którym leciał mecz o mistrzostwo kraju. 

22 grudnia, godzina 19:45, Buenos Aires, Argentyna, dom państwa Ferro.
Dwie dziewczyny kończyły przygotowania do bankietu, który organizował ojciec blondynki. Cieszyły się, że choć są dla siebie obce to mogą poczuć się jak siostry. Nawet ich rodzice czuli się jak rodzina. 
-No i gotowe. - powiedziała szatynka odkładając na stolik szczotkę do włosów. Obydwie dziewczyny były już gotowe więc postanowiły zejść na dół, aby sprawdzić czy nie ma potrzeby pomocy rodzicom. 
-No nie dziewczęta wyglądacie jak z jakiejś okładki popularnego czasopisma. - powiedział wysoki mężczyzna na którego głowie znaleźć można było wiele siwych włosów. Obydwie uśmiechnęły się w jego kierunku, wchodząc do kuchni, w której dopracowywały ostatnie detale panie Santana Ferro i Carla Comello. Były ubrane bardzo elegancko ale zarazem mało wystawnie. 
-Może w czymś pomożemy ? - spytała szatynka stając obok swojej rodzicielki i zabierając z jednego z półmisków kawałek sera, który był wbity w wykałaczkę. Po czym kobieta uderzyła ją lekko w ramię dając do zrozumienia, że to nie dla niej. Blondynka również stała obok swojej matki i zajadała się lodami, które były pięknie ułożone w kufelku z niebieskiego szkła. 
-Ale wy głodne jesteście co? - spytał wchodzący do kuchni mąż tej pierwszej składając na policzku swojej żony krótki pocałunek. Obejmując ją tym samym w pasie i ukradkiem podkradając Carli zawartość półmiska z serami. Obydwie kobiety spojrzały na niego morderczym wzrokiem, na co mężczyzna postanowił pójść potowarzyszyć swojemu przyjacielowi, który siedział na tarasie przed domem.

22 grudnia, Buenos Aires, Argentyna, dom państwa Ferro
-Jesteśmy spóźnieni już dziesięć minut. - powiedziała kobieta ubrana w jasno czerwoną sukienkę, sięgającą jej do kolan. Za nią szli jej mąż oraz syn. Patrzyli na kobietę porozumiewawczym wzrokiem. Zawsze gdy się spóźniali było to samo. Zwalała całą winę na nich, choć w gruncie rzeczy wina stała po jej stronie.
Z czarnego terenowego samochodu wyszedł mężczyzna ubrany w elegancki granatowy garnitur od najlepszego Francuskiego projektanta mody. Otworzył drzwi kobiecie ubranej w długą sukienką w praktycznie identycznym kolorze co garnitur jej męża. Z uśmiechem na twarzy chwyciła ramię swojego współmałżonka. Zaraz po nich z samochodu wyszedł wysoki brunet ubrany w czarny garnitur, w kremową koszulę oraz niebieski krawat. Poszedł w ślady swoich rodziców i udał się w kierunku wielkiej willi. 
 Wnętrze pomieszczenia wyglądało bardzo eleganckie, ozdobione ciętymi, świeżymi kwiatami. Na czerwonej sofie siedziało kilka kobiet i piły czerwone wino przy okazji plotkując o wielu rzeczach, które przydarzyły im się w minionym roku. Dwaj dwudziestolatkowie siedzieli na fotelach, które stały w kącie ogromnego salonu i przyglądali się obecnym w pomieszczeniu ludziom. Wysoki siwy mężczyzna stał oparty o filar podtrzymujący konstrukcję pomieszczenia, szukał wzrokiem swojej córki i jej przyjaciółki. Ale nigdzie ich nie było. Z uśmiechem na twarzy podszedł do żony swojego przyjaciela.
-Widziałaś dziewczyny ? - spytał szepcząc jej na ucho, tak aby nikt nie usłyszał. 
-Wyszły z Santaną są na górze w waszym pokoju. - powiedział, uśmiechając się cały czas się do niego uśmiechając. 
-Aha. - odpowiedział podchodząc do swoich przyjaciół którzy omawiali kolejne plany zaplanowanych budynków. W pewnym momencie oczy wszystkich zebranych zwróciły się w kierunku schodów po których schodziła żona dyplomaty a za nią dwie dziewczyny, które przykuły wzrok szczególnie siedzącym pod ścianą Verdasowi i Pasquarelliemu. Ojciec blondynki podszedł do dziewczyn, powiedział im coś na ucho, po czym dziewczyny spojrzały w stronę owych chłopaków. 
-Chcę wam przedstawić chłopcy moją córkę Ludmiłę oraz jej najlepszą przyjaciółkę a moją siostrzenicę Francescę. - to co powiedział zatkało obie dziewczyny. Ale z drugiej strony czuły się szczęśliwe z takiego obrotu sprawy. Zarazem Włoch jak i Hiszpan byli zauroczeni wyglądem dziewczyn, które stały przed nimi. A i one nie czuły inaczej. Mężczyzna uśmiechnął się, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął gdzieś w tłumie. 
-Leon. - wysoki brunet stanął przed blondynką, całując jej dłoń i uśmiechając się przy tym uroczo. 
-Federico. - szatyn nie chciał być gorszy od swojego przyjaciela. Stanął przed szatynką, ugiął się lekko na kolanach i uśmiechając się uwodzicielsko musnął lekko dłoń Włoszki. W jednej chwili jego świat zmienił się w piękną bajkę a stojąca przed nim dziewczyna nawet nie odzywając się skradła jego serce. Cały wieczór rozmawiali na różne tematy zaczynając od szkoły kończąc na planach na przyszłość. 
                   ^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Wyszli z domu państwa Ferro jakby zaczarowani. Cały czas mieli przed oczami dziewczyny, które właśnie poznali. 
-Stary ja się chyba zakochałem. - wypalił Włoch zatrzymując Argentyńczyka ruchem dłoni. Czuł się jak w transie, szatynka skradła jego serce. Brunet przewrócił oczami, ale nie dziwił się chłopakowi skoro blondynka również namieszała w jego od niedawna pustym sercu. 
-Nie jesteś sam. - powiedział klepiąc go po plecach i wyprzedzając go i udając się do swojego domu. 

w tym samym czasie

-Zakochałam się. - szatynka oparła się o drzwi od pokoju, w którym siedziała razem ze swoją kuzynką. Blondynka położyła się na łóżko i cicho westchnęła, miała to samo zdanie co szatynka. Ona również zakochała się ale w odróżnieniu od szatynki nie we Włochu tylko w uroczym Argentyńczyku. 
-Nie tylko ty. - powiedziała z uśmiechem na twarzy. Po czym obydwie postanowiły iść spać. 

31 grudnia, Buenos Aires, Argentyna
Blondynka w towarzystwie szatynki przechadzała się po wielkim centrum handlowym. Ich rodzice organizują sylwestra a co się z tym wiąże one muszą jakoś wyglądać. 
-To co bierzemy te dwie. - powiedziała blondynka pokazując szatynce dwie proste sukienku, jedną w kwiaty, drugą w prążki. Włoszka pokiwała swojej kuzynce głową, w celu przyznania jej racji. Dziewczyna z uśmiechem udała się w kierunku kasy, przy której stała wysoka dziewczyna o włosach koloru rudego. 
Postanowiły jeszcze udać się do kawiarni, która znajdowała się niedaleko ich domu. Zamówiły sobie dwa shake i udały się do domu. Żadna z nich nie zauważyła idących z naprzeciwka poznanych dziewięć dni wcześniej chłopaków i zderzyły się z nimi. 
-Bardzo was przepraszamy. - szatyn szybkim ruchem podniósł się z chodnika i zaczął pomagać podnieść się szatynce. Brunet natomiast rzucił się na pomoc blondynce. 
-Nic się nie stało, to również nasza wina. - Ludmiła wzięła od chłopaka torbę, w której znajdowały się jej zakupy. 
-Mamy nadzieję, że będzie wieczorem na sylwestrze, którego organizuje mój tata. - powiedziała blondynka lekko i niezauważalnie szturchając swoją siostrę w ramię. Dobrze wiedziała, że dziewczyna zakochała się we Włochu i postanowiła im dopomóc. Nie wiedziała, że Francesca ma identyczny pomysł.
-Oczywiście że ta. - powiedział Federico nie odrywając wzroku z szatynki. 
-To do wieczora. - powiedziała Ferro, ciągnąć za sobą szatynkę.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Blondynka siedziała na schodkach, które prowadziły do pięknego ogrodu. Wpatrywała się w piękne róże, które rosły w samym centrum ogrodu. Usłyszała odgłosy butów, ale nie odwróciła się w kierunku, z którego owy odgłos dochodził. Nagle obok niej siedział blondyn, który kilka dni wcześniej stał się jej królewiczem. 
-Proszę. - powiedział podając dziewczynie kieliszek do połowy wypełniony białym szampanem. Blondynka nie lubiła alkoholu, ale raz na rok i do tego w takim towarzystwie nie powinno być dla niej niczym złym.
-Dziękuje- powiedziała odbierając od chłopaka ów kieliszek. Usłyszeli odliczanie, które dochodziło z wewnątrz domu dziewczyny.
-Czego Ci życzyć ? - spytał
-A czego Tobie ? - spytała muskając lekko ustami kieliszek. 
-W sumie to nie wiem. - powiedział. 
-Życzę Ci abyś był szczęśliwy. - powiedziała dziewczyna po chwili namysłu.
-A ja Tobie abyś znalazła swojego królewicza. - odpowiedział.
-Już Twoje życzenie się spełniło. - powiedziała, widziała na twarzy bruneta zdziwienia.
-Ty jesteś moim królewiczem. - szepnęła. Po czym poczuła na swojej twarzy dotyk chłopaka. Poprawiał jej opadające na oczy niesforne kosmyki włosów. Następnie złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Patrzyli wtuleni w siebie na fajerwerki, które rozświeciły niebo nad stolicą Argentyny.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Z głośników wydobywała się powolna melodia. Szatynka kołysała się wtulona w tors Włocha. Czuła się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, nawet bez wyznania mu swoich uczuć. 
-Wiesz co Ci powiem. - milczenie przerwał melodyjny głos jej partnera. 
-Co ? - spytała. 
-Zakochałem się w Tobie. - to co od niego usłyszała, sprawiło, że ugięły się pod nią kolana. W środku cieszyła się jeszcze bardziej niż kilka minut wcześniej. 
-Mogę powiedzieć Ci to samo. - odpowiedziała, podnosząc lekko głowę tak aby widzieć twarz chłopaka. 
-Czyli, że mogę zrobić to? - spytał uśmiechając się do dziewczyny uwodzicielsko.
-No nie wiem. - powiedziała bawiąc się krawatem, który był zawiązany na szyi chłopaka. 
-A ja myślę, że powinienem. - powiedział, unosząc lekko podbródek dziewczyny, tak aby widzieć jej twarz. 
-No to nie będę Ci tego zabraniać. - powiedziała, czuła zapach mocnych męskich perfum. Fedrico przysuwał się do niej w powolnym tempie. Lekko dotknął dłonią szyi dziewczyny, po czym lekko musnął jej usta, aby bardzo delikatnie złożyć na nich dość długi pocałunek.
Każde z nich cieszyło się z tego co stało się w tę noc sylwestrową. Dwie przyjaciółki i dwóch przyjaciół znalazło swoje drugie połówki.

*********************************************************************************
Jest Fedrico i Francesca oraz bonusik. 
(Co zrobić kocham Leomile i Jorcedes.  :-) ) 
I jak ? Czekam na wasze opinie w komentarzach. 
Oraz jak zawsze na wasze propozycje lub życzenia. 
Następne one shoty powinny pojawiać się częściej ze względu na wakacje.
Wooooooooooooooooooooooow.
Pozdrawiam !!!