Boże Narodzenie to chyba
najlepsze co może nas spotkać. Atmosfera jest wtedy niesamowita.
Miłość i radość krąży w tym świecie do każdego docierając.
Nikogo nie zostawiając samego. A poza tym każdy może liczyć na
jakikolwiek prezent.
Zimne powietrze, zapach cynamonu
unoszący się nad ulicami Rzymu. Oświetlone światełkami ulice,
domy, ogrodzenia. Dzieci tarzające się w białym puchu i lepiące
bałwany. No i oczywiście młodzież śpiewająca kolędy w każdym
zakątku Włoch. Dość wysoka brunetka właśnie przechodziła przez
jedną z tych przepięknych ulic. Kochała krajobraz zimowy jak nikt
inny. Przypominają jej się wszystkie historie związane ze
świętami. Babcia piekąca makowiec, pyszne dania wigilijne,
jemioła, choinka, święty Mikołaj i pomimo że miała już prawie
18 lat to i tak wierzyła, że to właśnie starszy dziadek, z siwą
i długą do ziemi brodą, podpierający się laską przynosi
dzieciom prezenty. Zatrzymała się przed pewną kawiarnią, w której
poczuła zapach tego makowca, który chciałaby skosztować. Weszła
do środka, usiadła przy stoliku, który znajdował się przy małym
kominku, w którym ciągle tlił się ogień. Zdjęła swój płaszcz,
czapkę, szalik i rękawiczki i zaczęła się rozglądać po
pomieszczeniu przypominało jej dom jej babci, który zawsze na
święta zmieniał się w taki sposób jakby jej babcia co najmniej
miała magiczną różdżkę i księgę zaklęć. Podeszła do niej
kelnerka, wysoka, szczupła i uśmiechnięta.
-Cześć czym mogę Ci służyć?-
spytała bardzo pogodnie i ze szczerym uśmiechem.
-Czy dostanę taki domowy makowiec?-
spytała równie podobnie Francesca
-Tylko taki tu mamy- odpowiedziała
dziewczyna
-To poproszę- odpowiedziała
-Czy chcesz skosztować naszej gorącej
czekolady?- spytała
-Tak- odpowiedziała jej a dziewczyna
odeszła do kuchni z zamówieniem Włoszki. Po kilku minutach wróciła
z kawałkiem makowca na czarnym talerzyku i kubkiem gorącej
czekolady. Położyła przed dziewczyną i pożegnała się uśmiechem
jeszcze piękniejszym niż na początku. Francesca była zaskoczona,
że są tu ludzie, którzy tak bez powodu potrafią być radośni na
co dzień nie tylko gdy idą święta. Widziała tą dziewczynę już
kilka razy i za każdym razem była pogodna.
-Przepraszam czy nie będzie żadnym
kłopotem jeśli się do Ciebie przy siądę?- z zamyśleń wyrwał
ją głos jakiegoś chłopaka podniosła głowę znad kubka z
brązowym trunkiem. Przed nią stał nie kto inny jak Leon Verdas.
Bardzo go lubiła chyba jak nikogo innego w swojej szkole. Zawsze
otwarty na jej problemy, z uśmiechem przyjmujący jej słowa krytyki
na każdy nawet najgłupszy temat. Uśmiechnęła się.
-Tak- odpowiedziała a chłopak usiadł
naprzeciwko niej.
-Co ty tu robisz?- spytała bo przecież
Leon mieszka w Argentynie i z tego co wie to nie ma tu rodziny.
-To samo co ty. Czyli przyszedłem
napić się czekolady- odpowiedział z promiennym uśmiechem na
twarzy.
-Nie chodzi mi o kawiarnię, tylko o
Rzym- poprawiła się, wiedziała, że pytanie, które podała nie
było dobrze sformułowane.
-Spędzam święta u brata-
odpowiedział
-Aha. To super. W Rzymie święta są
niesamowite. Co roku z babcią jezdzimy do Watykanu mieszka tam jej
siostra. Chodzimy tam na pasterkę. A ty?- powiedziała.
-Podobnie- odpowiedział jednym
słowem.- A jak u Ciebie ze świętym Mikołajem?- dodał. Francesca
była zaskoczona pytaniem przyjaciela.
-A jak ma być?- spytała nie wiedziała
czy powiedzieć, że wierzy w niego i co roku czeka na prezent
przecież mógł ją wziąć, za jakąś głupią i dziecinną.
-Czy wierzysz w świętego Mikołaja?-
spytał w prost.
-Tak- odpowiedziała bała się, że
ten wybuchnie nie pohamowanym śmiechem.
-Ja też- odpowiedział. Na początku
myślała, że chłopak mówi to tylko dlatego, żeby ta nie czuła
się głupio, ale po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że to co
powiedział to szczera prawda. Choć w sumie ona jedyna wiedziała
kiedy ten kłamie. Potrafiła go zdemaskować i kilka razy się o tym
przekonał.
-W końcu jesteśmy jeszcze tak jakby
dziećmi- powiedziała po chwili.
-Ja nie mam zamiaru nigdy dorosnąć.
Chcę być dzieckiem do końca życia. Dostawać prezenty i lizaczki
od rodziców.- powiedział, krzyżując ręce na klatce piersiowej i
odpychając się na krześle. Ale po chwili wybuchł śmiechem razem
z towarzyszką. Wszyscy, którzy byli w kawiarence włącznie z
kelnerami również się śmiali i patrzyli na chłopaka. Leon zalał
się lekkim rumieńcem. Mógł się pohamować i nie rzucać takich
tekstów. Ale lubił to w sobie bardzo. Niby dorosły a jedna
dziecko.
-Tak to akurat pokazujesz na każdym
kroku- powiedziała Francesca po tym jak przestała się śmiać z
Argentyńczyka.
-Nie masz się z czego śmiać to
normalne. Chłopcy dojrzewają dużo pózniej od dziewczyn- dodał z
miną zbitego psa.
-Dobra nie obrażaj się- powiedziała
po chwili chłopak wstał z krzesła i stanął obok niej.
-Chodz- powiedział.
-Gdzie?- spytała brunetka
-Zobaczysz- odpowiedział, dziewczyna
długo się nie namyślała odstawiła pusty kubek i talerz. Założyła
płaszcz, czapkę, rękawiczki i opatuliła się szalikiem. W końcu
był 24 grudnia i dość wcześnie rano. A powietrze zimne i duża
ilość śniegu. Szła obok chłopaka, krok w krok. Przemierzali
zatłoczone ulice. Dorośli chodzili opakowani pudełkami pięknie
ozdobionymi i owiniętymi w ozdobne papiery. Starsze panie siedziały
na ławkach i o czymś zawzięcie dyskutowały a panowie siedzieli w
ciepłych herbaciarniach i kawiarniach przy kubkach z gorącą
cieczą. Tylko dzieci prawie w ogóle nie było można dojrzeć. No
może wcale, gdy przechodzili obok zamkniętego już sklepiku ze
słodyczami zauważyli małą słodką dziewczynkę, płakała.
Postanowili do niej podejść. Leon ukucnął przed dziewczynką.
-Co się stało?- spytał z troską w
głosie. A jego głos był słodki, cichy i przeszyty troską.
-Zgubiłam moją mamę- powiedziała
przez łzy dziewczynka.
-Jeśli chcesz pomożemy Ci ją
znalezć- zaproponowała tym razem dziewczyna. Mała dziewczynka
uśmiechnęła się, w środku była szczęśliwa, że oni się
zatrzymali, że podeszli. Inni ludzie przechodzili obok ale nikt nie
stanął. Francesca chwytała jej zimną dłoń. Dopiero teraz
zorientowała się, że dziewczynka nie ma na rękach rękawiczek.
Zdjęła swoje i założyła na rączki dziewczynki. Doszli do
uliczki przy której znajdował się rząd kawiarenek i sklepików.
Usłyszeli głos kobiety.
-Mili, czy widzieli państwo
dziewczynkę w czerwonej czapeczce?- pytała każdego przechodzącego.
Dziewczynka puściła dłoń Włoszki i pobiegł w stronę kobiety.
-Mamo- krzyknęła, kobieta na widok
dziewczynki uroniła łzę. Nie można powiedzieć, że się nie bała
bo byłoby to kłamstwo. Była przerażona. W końcu była to jej
córka. Leon i Francesca chcieli odejść ale dziewczynka im nie
dała.
-Mamo to oni mnie tutaj przyprowadzili,
podeszli do mnie i mi pomogli- odpowiedziała jednym tchem. Kobieta
uśmiechnęła się.
-Bardzo wam dziękuje jesteście moimi
świętymi mikołajami. Jak ja mam wam się odwdzięczyć?- spytała
kobieta.
-Wystarczy, że spędzi pani z córką
święta- powiedział Verdas. I chcieli się oddalić. Ale
dziewczynka znów im nie dała. Podeszła do Francesci i chciała
oddać jej własność. Dziewczyna ukucnęła.
-Kruszynko zostaw je dla siebie ja mam
drugie identyczne- odpowiedziała i pożegnała się z dziewczynką.
-Jesteśmy świętymi Mikołajami-
powiedział Leon
-Na to wygląda, ale pytam jeszcze raz
gdzie ty mnie prowadzisz?- odpowiedziała, jego usta lekko drgnęły
w uśmiechu.
-Zobaczysz, zobaczysz- odpowiedział i
przyspieszył kroku. Po około pół godzinie dotarli na dużą
polanę. Na której bawiły się dzieci i młodzież. Stanął
naprzeciwko niej w jego oczach pojawiły się iskierki niczym małego
dziecka na widok nowej zabawki.
-To co lepimy bałwana?- spytał
wskazując na rządek białych panów z nosem z marchewki i guzikami
z węgla.
-Przecież jeden stoi nie daleko mnie-
odpowiedziała. Leon zaczął się śmiać ale po chwili zdał sobie
sprawę, że dziewczyna ma na myśli jego. Z twarzy Leona zniknął
szeroki uśmiech a pojawiła się udawana złość. Francesca
patrzyła na chłopaka trochę zdezorientowana ale szybko kapnęła
się gdzie popełniła błąd. Dopiero teraz przypomniała sobie co
przed momentem powiedziała. Zaczęła biec przed siebie Leon ruszył
zaraz za nią. I wszystko byłoby super gdyby nie jej gapostwo. Nie
zauważyła wystającego korzenia i upadła na pierzynę ze śniegu.
Leon dobiegł ją i stanął nad nią.
-No i co, teraz to ty jesteś jak
bałwanek- powiedział. Dziewczynie wpadł do głowy pewien pomysł.
-Może mi pomożesz?- spytała
wystawiając w stronę chłopaka rękę. Leon postanowił pomóc
koleżance. Ale złapał się na żart koleżanki. Po lekkim ruchu
ręki dziewczyny leżał obok niej. A ona nie mogła powstrzymać się
od śmiechu.
-Co to było?- spytał podnosząc się
z zimnej ziemi.
-Taki mały żarcik- odpowiedziała
również podnosząc się ze śniegu.
-Był nawet śmieszny- odpowiedział
-Wiem- dodała słodko uśmiechając
się.
-To co może spotkamy się w sylwestra
w tej kawiarni co dziś byliśmy?- spytał
-Czemu nie panuje tam bardzo miła
atmosfera- powiedziała, pożegnała się z nim i odeszła. Leon
patrzył jak znika z jego pola widzenia. Lubił ją bardziej niż
innych znajomych. Francesca weszła do domu swojej babci. Bardzo
lubiła ten dom, panowała w nim nie bywała atmosfera. Wydawało jej
się, że jej babcia jest kimś na wzór profesor McConagall z
Harr'ego Pottera.
-Fran słonko pomożesz mi?- spytała
starsza kobieta wychylając się z kuchni.
-Oczywiście- odpowiedziała, rozebrała
się i poszła do babci.
-To w czym mam Ci pomóc. A tak a propo
gdzie są rodzice ?- spytała rozglądając się po salonie.
-Poszli jeszcze na zakupy-
odpowiedziała kobieta. Wręczając dziewczynie talerze. Francesca
zdziwiła się po tym jak zobaczyła ilość ustawionych krzeseł i
talerzy które wręczyła jej babcia.
-A czy poza mną, Tobą, tatą i mamą
będzie ktoś jeszcze?- spytała
-Tak skarbie będzie dwóch dorosłych
i chłopak w Twoim wieku.- odpowiedziała
-Aha- dziewczyna tylko przytaknęła
kobiecie i zaczęła ustrajać stół. Bardzo lubiła to robić. Po
godzinie wrócili jej rodzice z dużą ilością zakupów.
-Czy wy obkupiliście cały sklep?-
spytała brunetka stając przed nimi.
-No nie- odpowiedział jej tata
próbując zamknąć drzwi co mu wychodziło nieudolnie.
-Córciu nie słuchaj taty wkładał do
koszyka wszystko co jest na półkach w supermarkecie.- powiedziała
mama dziewczyny i poszła zanieść do kuchni zakupy. Jej tata
przewrócił oczami i podążył za żoną.
-Nie myśl, że nie wiem co ty teraz
robisz- krzyknęła kobieta w stronę swoje męża. Francesca
wybuchnęła śmiechem a jej tata leniwie poszedł do kuchni. Około
godziny 19 rozległ się dzwonek do drzwi. Francesca akurat wtedy
była na górze i zakładała sukienkę, którą kupiła dzień
wcześniej. Zeszła do salonu i to co tam zobaczyła ją zdziwiło przy stole siedział Leon i patrzył się w nią. Poczuła się dość dziwnie. Co najmniej dziwnie. Natomiast chłopak był zdziwiony jej widokiem, wyglądała przepięknie to mało powiedziane bosko też nie no nie było określenia. Zeszła ze schodów. Czuła, że jest jej gorąco i że ma na swoich policzkach czerwony rumieniec. Usiadła obok Leona, śmiali się, rozmawiali ze sobą. I oczywiście śpiewali kolędy.
Postanowili iść do pokoju gościnnego, który znajdował się na strychu. Usiedli na czarnej skórzanej sofie no i praktycznie to był błąd. Bo nad nią znajdowała się jemioła. Cóż jak to jest w tradycji trzeba się pocałować. Chłopak nadstawił policzek, a dziewczyna się do niego zaczęła przybliżać. Ale planem Leona nie był tylko policzek gdy dziewczyna była blisko niego odwrócił się i pocałowali się w ogóle inaczej niż było w planie dziewczyny. Ale nie oderwała się od niego wręcz przeciwnie odwzajemniła pocałunek. Po chwili oderwali się od siebie, patrzyli się sobie prosto w oczy. Było im w swoim towarzystwie super.
Magia świąt daje się we znaki każdemu, kto jest skrycie zakochany. A Francesca była zakochana w Leonie, a Leon w niej.
********************
Tadam jest one shot mam wenę ale tylko na tego bloga, następny już w przyszły weeked.
Kto następny? Dawajcie propozycje...
Cześć do następnego
Wspaniałe ♥♥♥ Po prostu pięknie ♥♥♥
OdpowiedzUsuńZakochałam się ;)
Następny może o... Fedemile?
ooo... jaki cudowny <3333
OdpowiedzUsuńtakże się zakochałam *.*
skąd ty masz tyle pomysłów ?
kolejny Fedemiła albo Federico i Violetta *.*
ja bym chciała o Francesce i Federico :)
OdpowiedzUsuńAle super ich dwoje najbardziej lubie<3
OdpowiedzUsuńja chce Viole i federico :) Oni pliska :*
OdpowiedzUsuń