Ile was tu było:

wtorek, 30 czerwca 2015

19. Tu eres el unico en mi alma. Yo te quiero. Te adoro. Tus labios. Tus ojos. Mi amor.

Tytuł: Tu eres el unico en mi alma. Yo te quiero. Te adoro. Tus labios. Tus ojos. Mi amor.


Paring : Leomila, *Diecesca, *Cares.





Kryształowa szklanka roztrzaskana na dziesiątki, setki jeśli nie tysiące kawałeczków widniała na zimnej, szarej posadzce w małej kuchni. Blond włosa dziewczyna w wieku około dwudziestu dwóch może dwudziestu trzech lat opierała głowę o beżową szafkę. Po jej policzkach spływały gorzkie łzy, które były oznaką jej słabości. Cierpiała każdego dnia wstając z łóżka w pustym mieszkaniu, które kiedyś zamieszkiwała jej mama i ojciec. Miała dość wszystkiego co czyhało na nią za każdym zakrętem życia. Załkała cicho ocierając załzawiony policzek. Jej podkrążone oczy były dowodem na to, że płakała nie od kilku minut tylko od kilku dobrych już godzin. Drzwi jej mieszkania niebezpiecznie się poruszyły i po chwili w jej mieszkaniu stały jej najlepsze przyjaciółki - Meksykanka Francesca Verdas i Argentynka Camila Torres. Obydwie ze strachem w tęczówkach spojrzały na zapłakaną blondynkę siedzącą w kącie kuchni opierającą się o beżową szafkę z talerzami i szklankami. Spojrzały po sobie ze strachem i rzuciły się w kierunku przyjaciółki uważając jednocześnie na małe kawałeczki kryształu rozproszone po kuchennej posadzce. Uklękły przy dziewczynie, która pod wpływem ich dotyku delikatnie uniosła głowę po czym wtuliła się w będącą bliżej niej Camilę. Torres zrozpaczonym wzrokiem spojrzała na Francesce. Po śmierci ojca Ludmiła wpadła w depresję, przestała spożywać regularne posiłki przez co popadła w anoreksję. A wiadomość o romansie jej matki z przyjacielem jej ojca wstrząsnął ją jeszcze bardziej. Chciała popełnić samobójstwo na szczęście Diego Hernandez zdążył wpaść do jej mieszkania w odpowiednim momencie. Francesca dziękowała w duszy swojemu partnerowi, że uparł się odwiedzić przyjaciółkę. Nie darowałaby sobie gdyby musiała pochować bezwładne ciało Ferro w trumnie. 
      -Przeprowadzisz się do mnie.
Blondynka uniosła delikatnie podbródek i wbiła w przyjaciółkę pusty wzrok. Nie chciała być dla kogokolwiek ciężarem a tak czasami się czuła. Francesca i Camila jej najlepsze przyjaciółki, które dla niej zrobiłyby dosłownie wszystko czasami chciały zrobić aż za dużo. Diego i Andres traktowali ją jak własną siostrzyczkę, którą nie była. Jej matka urwała z nią kontakt słysząc od niej wiele niepoprawnych, bolących, raniących słów. Ale czego Priscilla Ferro chciała? Liczyła na to, że jej córka będzie jej gratulować? Liczyła na to, że będzie jej życzyć szczęścia na nowej drodze życia? Powiedziała kilka gorzkich słów czym sprawiła, że jej matka spakowała walizki i wyprowadziła się do Hermana i zaczęła nowe, lepsze życie. 
     -Nie chcę być waszym ciężarem.
Francesca Verdas westchnęła. Traktowała Ludmiłę jak siostrę, chciała aby zamieszkała z nią, ponieważ bała się, że któregoś dnia będzie musiała odwiedzać ją w szpitalu. Chciała tego uniknąć, chciała mieć na nią oko i wiedzieć, że nic jej się nie stanie. 
     -Nie jesteś.
Camila przeczesała blond włosy przyjaciółki po czym pocałowała ją w czoło dodając otuchy. Francesca natomiast udała się do sypialni swojej przyjaciółki wyciągnęła spod łóżka dużą, szarą walizkę a z drewnianej szafy wyciągnęła ubrania swojej przyjaciółki i wrzucała do walizki kolejne ubrana blondynki. Zapięła zamek błyskawiczny walizki wyciągnęła metalową rączkę i skierowała się w kierunku kuchni, w której Ludmiła i Camila sprzątały kryształową szklankę, która wypadła z dłoni właścicielki gdy ta odebrała wiadomość tekstową matki. Oznajmiła jej, że będzie miała rodzeństwo a ona i Herman Dominguez mają zamiar się pobrać. Nie wytrzymała i złość wzięła górę. 
     -Dziewczyny zbieramy się, matka mnie zabije jak znowu spóźnię się na kolację. 
Torres wrzuciła skumulowane na niebieskiej zmiotce kawałki szklanki i wrzuciła je do pustego kosza na śmieci. Kochała swoją matkę, która jako renomowany onkolog w domu trzymała rygor. Poza domem spędzała wszystkie dni robocze dlatego w weekendy chciała spędzać jak najwięcej czasu w domu. 
      -Nie chcę robić kłopotu.
      -Moi rodzice bardzo cię lubią i oni sami zaproponowali twoją przeprowadzkę do nas. Tęsknią za Leonem a ty w pewien sposób im go przypominasz.
Blondynka na wspomnienie starszego brata dziewczyny lekko się uśmiechnęła. Byli przyjaciółmi całą podstawówkę, gimnazjum, liceum do czasu gdy Verdas otrzymał stypendium i miejsce w najlepszym klubie piłki nożnej FC Barcelonie. Wyjechał trzy lata temu i dotąd w domu bywał raptem na święta. Tak potwierdzając słowa brunetki, była podobna do Verdasa mieli podobne zainteresowania, poglądy, marzenia. Mieli, bo on swoje spełni a jej nie było to dane. Zdjęły z drewnianego wieszaka kurtki i opuściły mieszkanie, w którym blondynka zostawiła całe swoje życie. 

Siedział na łóżku w pokoju hotelu piłkarzy. W dłoni trzymał brązową kopertę z jego imieniem, nazwiskiem, adresem. Była lekko otwarta a z niej wystawał plik białych kartek spięty w lewym górnym rogu. Diagnoza lekarza sportowego była dla niego jak cios w plecy. Piłka nożna była jego nałogiem bez którego nie łatwo było normalnie funkcjonować. 
     -Leon zobaczysz wszystko się ułoży.
Obok niego siedział wysoki około trzydziestoletni chłopak z bluzą reprezentacji katalońskiego klubu. Na jego twarzy widniał lekki uśmiech, który był dla Verdasa swojego rodzaju pomocą, otuchą, podniesieniem na duchu. Cieszył się, że ma takich przyjaciół jednak to co chciał to była gra w piłkę. 
     -Pojedziesz do Argentyny odpoczniesz, wykurujesz się i wrócisz.
     -Może masz rację już zapomniałem jak wygląda Buenos Aires.

     -To będzie twój pokój, łazienka jest w sąsiednim pomieszczeniu. Ale Leona nie ma więc śmiało możesz z niej korzystać. Pościel jest w komodzie, ręczniki w szafce w łazience. Kolacja za dwie godziny. 
Niska brązowowłosa kobieta w wieku około sześćdziesięciu lat zniknęła za drzwiami małego ale bardzo przytulnego pokoju. Piękne łóżko z chowanym baldachimem było centrum pokoju. Biała komoda sterylnie wyczyszczona dodawała pokojowi dziewczęcego uroku. Po śmierci ojca dziewczyna znalazła wsparcie w rodzicach Francesci, którym to jej ojciec w spadku przepisał swoją dobrze prosperującą firmę budowlaną. Rodrigo Verdas był jego przyjacielem tym prawdziwym przyjacielem. Herman połasił się na jego firmę i oczywiście żonę. Rodrigo dowiedział się o wszystkim powiedział Christianowi, który jedynie zaśmiał się gorzko i powiedział mu te pamiętne słowa 'Przeczuwałem to, że tylko ty jesteś moim PRAWDZIWYM przyjacielem.' Po tych słowach Verdas przysiągł sobie, że zajmie się Ludmiłą i zastąpi jej ojca. Jego żona Santana postąpiła tak samo choć wiedziała, że nie zajmie miejsca znienawidzonej rodzicielki blondynki. Usiadła na wygodnym materacu łóżka i przeniosła wzrok na białą framugę okna za którym roznosił się widok pięknego jeziora i pola golfowego należącego do ośrodka, którego właścicielkami były Santana Verdas i Manueli Torres kiedyś również Priscilli Ferro. 

Trzymał w dłoni telefon komórkowy, na ramieniu spoczywała jego torba sportowa a przy krześle na którym siedział stała duża czarna walizka. Czekał na przyjaciela ale i zarazem partnera swojej siostry, którego prosił w sekrecie o odebranie go z lotniska. Musiał uważać na kontuzjowaną nogę. Spojrzał na czarne kule ortopedyczne oparte o sąsiednim krześle w hali przylotów. Chciał móc grać, spełniać swoje marzenia jednak wszystko prysnęło po tym jak brał udział w ulicznej bójce po meczu. Dostał cios w nogę a później w kręgosłup tym samym powodując, że jego marzenia prysnęły. 
     -Jestem, sorry że tyle czekałeś.
Przed nim stał brunet ubrany w skórzaną kurtkę, w którego dłoni znajdowały się kluczyki do terenowego samochodu. Nie widzieli się tak długo a zawsze byli przyjaciółmi. Diego miał pretensje do Leona, że zostawił ich przyjaźń i wybrał karierę jednak gdyby on dostał taką propozycję również by ją przyjął.
     -Spoko w końcu to ja późno zadzwoniłem.
Hernandez spojrzał na czarne kule ortopedyczne oparte o jedno z krzeseł. Nie wiedział co stało się z przyjacielem, jakieś strzępki wiadomości z Hiszpanii do niego dochodziły. 
      -To dość długa historia. 
Uśmiechnął się blado chwytając jedną z kul ortopedycznych. Poprawił na ramieniu rączkę od sportowej torby. Chciał chwycił metalową rączkę walizki jednak przyjaciel go ubiegł. 
      -Nie ma mowy. Walizkę biorę ja a ty kule i nie ma gadania. 
Poklepał Verdasa po ramieniu i już po chwili kierowali się w kierunku parkingu na którym znajdował się samochód Hernandeza, kapitana sekcji koszykówki klubu z Buenos Aires 'Club Atletico Boca Juniors'. 

Obudziły ją promienie słońca przebijające się przez jasne zasłony. Pierwszy raz od dokładnie pół roku przespała całą noc bez żadnego koszmaru czy pobudki o północy. Przetarła zaspane oczy. Owinęła się szczelnie szlafrokiem z futerkiem przy kapturze. Chwyciła świeże ubrania i skierowała kroki w kierunku sąsiedniego pomieszczenia, w którym to mieściła się mała ale przestronna łazienka. Odkręciła kurek, z którego wypłynął strumień zimnej wody będący oczyszczeniem jej duszy. Zapięła dresową bluzę, związała blond włosy w kok. Chwyciła piżamę i szlafrok i opuściła łazienkę w pokoju napotykając na wysokiego szatyna w asyście kul ortopedycznych.
     -Leon?
Jego zdziwienie wyrysowało się na twarzy. Stała przed nim. Dwa kosmyki włosów opadały na jej policzek. Wyglądała inaczej niż wtedy kiedy widział ją ostatni raz. Przygaszona, blada, chuda, nie jego Ludmiła. Nie ta Ludmiła w której się potajemnie kochał.
     -Co Ci się stało? 
Jej głos lekko zadrżał widząc jak chłopak podpierając się o kule podchodzi do swojego łóżka i ostrożnie na nim siada i choć gruba bluza dresowa zasłaniała jego dłonie widziała cięcia i siniaki. Pierwszy raz w życiu była przerażona. Bała się, bardzo się bała.
      -A chcesz słuchać idiotycznych historii z życia największego kretyna pod słońcem?
Jego słowa i sposób w jaki owe wypowiedział sprawiły, że na jej dotąd przygaszonej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Dziwił się co dziewczyna robi w jego domu, jego łazience z piżamą w dłoni. 
     -Ludmiła a co ty właściwie tutaj robisz, przecież masz dom i rodzinę? 
Poczuła jak do jej oczu napływają łzy, jej ciało przeszedł zimny dreszcz. Nic nie odpowiedziała tylko wyszła w mgnieniu oka. Chwycił kule ortopedyczne i próbując szybkim krokiem podążył do jej pokoju. Bał się, że powiedział coś niestosownego. Bał się ją zranić za bardzo na niej mu zależało. Wszedł do jej pokoju, zobaczył jak na jej policzku pojawiają się łzy a w jej dłoni widnieje fotografia. Z grymasem złości stawiał kule i po chwili siedział już obok blondynki.
      -Czy powiedziałem coś nie stosownego?
Załkała jeszcze głośniej, ściskając w dłoni fotografię przedstawiającą ją i jej ojca. 
      -Dom może i mam ale rodziny to już nie. 
      -Nie za bardzo rozumiem?
      -Tata od pół roku nie żyje, miał raka. Ma...tka go zdradzała z Hermanem. W testamencie ją wydziedziczył, mi przepisał dom i 1/2 udziałów w swojej firmie. Druga połowa należy do twojego ojca w końcu byli prawdziwymi przyjaciółmi.
To co usłyszał wprawiło go w osłupienie. Nie wiedział, że jego Ludmiła aż tak cierpi. Nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Dziewczyna spostrzegła, że z nadgarstka piłkarza lekkim strumieniem cieknie strużek krwi. Delikatnie chwyciła dłoń przyjaciela powodując, że jego ciało przeszła fala bólu. 
       -Auć.
Ferro delikatnie zmieniła siłę uścisku, podwinęła rękaw bluzy dresowej szatyna tym samym odsłaniając cięta ranę powyżej nadgarstka. Spojrzała na twarz Leona. Nie wiedziała co stało się w Hiszpanii ale wiedziała, że nie było to nic dobrego.
       -Poczekaj tutaj zaraz wrócę. 
Zniknęła za drzwiami pokoju zostawiając go samego. Zapach jej perfum cały czas unosił się w pomieszczeniu i trafiał do jego wrażliwych nozdrzy. Nie zmieniła ich od dwóch lat. Pierwsze dostała od niego i nigdy ich nie zmieniła. Wróciła z apteczka w dłoni i miską wypełnioną zimną wodą. Usiadła na rogu łóżka. Wyciągnęła z apteczki bandaż, opatrunek, wodę utlenioną w małej buteleczce. Chwyciła dłoń Leona i położyła ją na puchatą poduszkę, która to od pewnego momentu zdobiła jej kolana. Zmoczyła wacik zimną wodą z miski, którą chwilę wcześniej przyniosła z łazienki. Poczuła, że pod wpływem zimna drgnęła mu ręka a jego twarz przybrała grymas bólu.
      -Spokojnie. 
Otworzyła opakowanie z bandażem i uważając na zakrwawioną rękę chłopaka przyłożyła bandaż do niej. Z gracją zawiązała kokardę po czym zakryła ranę rękawem bluzy. Wytarła dłoń o małą, lekko wilgotną ścierkę gdy poczuła na policzku usta przyjaciela.
      -A to za co?
Spytała zdziwiona.
      -Za pomoc.
Odpowiedział podpierając się kulami i idąc w kierunku wyjścia z pokoju od dziś należącego do blondynki. 

      -Leon synku co ty w tej Hiszpanii robiłeś? Miałeś grać w piłkę a nie się bić. 
Santana Verdas siedząca obok swojego małżonka przy długim drewnianym stole uważnie obserwowała swojego syna siedzącego po środku i pochylającego się nad kurczakiem leżącym na jego talerzu w asyście ziemniaczków i sałaty z greckim sosem. Dobrze wiedział, że nie ominie go kazanie matki. Przewracał jedynie oczami co wprawiało w rozbawienie siedzących przy stole Diego i Francesce ale również i jego ojca. Jedynie Ludmiła siedziała cicho i bez entuzjazmu wpatrywała się na górę jedzenia leżącą na jej talerzu.
      -Mamo jestem dorosły a poza tym kontuzje w piłce nożnej to nie nowość.
Santana Verdas spojrzała na swojego syna mroźnym spojrzeniem. Pogroziła mu palcem co rozbawiło jej męża, córkę, syna i Hernandeza jedynie nie Ludmiłę. 
      -Słonko czy coś się stało?
Tym razem Santana zwróciła swój wzrok na przygaszoną blondynkę siedzącą na samym rogu stołu obok Diego zafascynowanego grecką sałatką. Niknie się uśmiechnęła widząc na sobie przeszywający wzrok 'ciotki'. 
      -Jakoś nie mam apetytu. Przepraszam.
Odłożyła sztućce obok talerza, odsunęła krzesło, wstała od stołu i opuściła dużą, pięknie urządzoną jadalnie czym zdziwiła wszystkich obecnych a najbardziej Leona. 
       -Znowu nic nie je.
Francesca schowała twarz w dłoniach dając oznakę bezsilności. Siedzący obok niej Diego objął dziewczynę ramieniem i pocałował ją w czubek głowy. On również bał się o Ludmiłę, zbyt dużo dla niego znaczyła, była dla niego jak siostrzyczka. 
        -Jak to znowu?
Leon odłożył sztućce na pusty już talerz. Pierwszy raz nie musiał jeść dietetycznego jedzenia za co w duchy dziękował Bogu. Jego matka uważnie na niego spojrzała. Wiedziała, że ten będzie miał na blondynkę zdecydowanie większy wpływ niż oni wszyscy razem wzięci.
        -Lusia miała anoreksję. Przez miesiąc leżała podpięta pod kroplówkę i była pod opieką psychologa i psychiatry.
To co usłyszał uderzyło w niego niczym syberyjskie powietrze. Jego Ludmiła anorektyczką? Jego Ludmiła w szpitalu? Był zły, że nikt mu nic nie powiedział. Był zły, że tyle ważnych rzeczy go ominęło.
         -Dziękuję.
Powiedział ocierając twarz serwetą. Odsunął krzesło chwycił kule ortopedyczne i stanął obok stołu.
         -A deseru nie zjesz?
         -Jak codziennie będę jadał desery to mi trener wskaże drzwi i fora ze dwora.
Skierował swoje kroki w kierunku ciemnych, dębowych, brązowych, drewnianych schodów. Ostrożnie stawiając kolejne kroki oglądał się za siebie i przed siebie aby nie spaść z wąskich schodów i nie wylądować na ostrym dyżurze. Wszedł na pierwsze piętro domu a raczej willi rodziców i skierował swoje kroki w kierunku pokoju zajmowanego przez Ludmiłę. Lekko zapukał a gdy nie usłyszał odpowiedzi postanowił wejść do środka. Cicho otworzył drzwi i wszedł do środka. Pod ścianą w kącie siedziała Ludmiła i tępo wpatrywała się w stojące na komodzie zdjęcie. Bał się o nią. Tak bardzo się o nią bał. Była delikatna, krucha niczym filiżanka z chińskiej porcelany. 
       -Lusia co się dzieję? 
Oparł kule ortopedyczne o jej łóżko, powolnie położył nogę na podłogę po czym siedział na przeciwko dziewczyny. Po jej policzkach spływały łzy tworząc na jej policzku rzeki. Na jej policzki spadały kosmyki blond włosów wyciągnięte z koka usytuowanego na samym czubku jej głowy. Jego lekko drżąca dłoń na której znajdował się zrobiony przez nią opatrunek. Dotknął jej policzek wycierając z niego płynące z oczu łzy. Patrzyła prosto w jego tęczówki. Wtuliła się w niego, potrzebowała przyjaciela. Potrzebowała jego uścisku. Potrzebowała jego bliskości. Potrzebowała Leona Verdasa. 
         -Ja...nie chcę. Ja...nie mogę. To boli Leon. To tak bardzo boli.
Wyszeptała w jego rękaw. On głaskał jej ramie i z troską przytulał ją do siebie. Chciał jej pomóc, chciał przy niej być. Byli przyjaciółmi lecz on zawsze chciał być kimś więcej niż tylko przyjacielem. 
W uchylonych drzwiach jej pokoju stała Santana Verdas w towarzystwie Francesci i Olgi pomocy domowej. Wszystkie trzy liczyły, że to właśnie Leon będzie tym, który sprawi, że blondynka rozpromienieje. Francesca wiedziała, że Leon, Ludmile nie był obojętny.

Leżała na jednym z dwóch leżaków na balkonie domu państwa Verdas. Na jej oczach widniały przeciwsłoneczne okulary a w jej dłoniach książka kryminalna jednego z  hiszpańskich literatów. Odkąd w jej życiu znów pojawił się Leon wszystko jakby zmieniało się na lepsze. 
      -A tobie słoneczko nie za wygodnie?
Na balkon pojawił się podpierający jedną kulą ortopedyczną Leon na którego czole znajdowały się ciemne okulary słoneczne. Usiadł na wolnym leżaku uważając na siną jeszcze nogę. 
      -Nie.
Spojrzała na piłkarza zdejmując okulary na nos. Zlustrowała go bardzo uważnie. Nigdy nie mówił do niej 'słoneczko'. Westchnęła głęboko po czym znów zaczytała się w lekturze.

Od jego powrotu do Argentyny minęły dwa miesiące. Kuracja medyczna postępowała a jego noga pracowała już zdecydowanie lepiej. Cieszył się, że rodzice go nie wyzwali, nie wyrzucili za drzwi. Spoglądał na ekran telewizora plazmowego na którym migali mężczyźni ubrani w krótkie szorty i ganiający za piłką. Blondynka stała oparta o framugę drzwi salonu i uważnie obserwowała zaciętość z jaką Verdas oglądał mecz. Cieszyła się widząc, że jest szczęśliwy. Zawsze chciała aby był szczęśliwy. 

       -Verdziu a ty to gorączki nie masz?
Diego siedział na hali Argentyńskiego klubu sportowego z piłką do kosza w dłoni. Obok niego siedział Leon trzymający w dłoni czarną kulę ortopedyczną. A za nim znajdował się Maximilian Ponte najlepszy po Diego koszykarz zespołu. 
       -O co ci chodzi ee?
Diego jedynie przewrócił zabawnie oczami.
       -Naszemu kochanemu Hernandezowi chodzi o to, że ...
       -No, no zamknij się bo kopa w dupę dostaniesz i nigdy do zespołu nie wrócisz.
       -Po co ta groźba Hernandez?
Ponte uniósł ręce w geście kapitulacji i już po chwili zniknął w czeluściach szatni dla piłkarzy.
       -No to o co chodziło Maxiemu?
Diego przymknął powieki po czym zwrócił się do przyjaciela.
       -Ja rozumiem, że z twoją nogą nie jest dobrze ale z głową to już chyba stan krytyczny. 
       -Nie rozumiem.
       -Tak myślałem.
Leon chwycił kule ortopedyczną i zaczął bawić się nią, przerzucając z ręki. Nie wiedział o co mogło chodzić przyjacielowi.
        -Kochasz Ludmiłę?
To co wydobyło się z krtani Diego Hernandeza spowodowało, że piłkarz zadławił się własną śliną. Nic nie odpowiedział. 

W pokoju należącym do Ludmiły panował delikatny półmrok. Stojąca w kącie zrobiona z abażuru lampa oświetlała część pomieszczenia. Na łóżku leżała blond włosa dziewczyna przykryta puchatym, niebieskim kocem pochylała się nad zajmującą lekturą. Po długiej rozmowie z Francescą i Camilą zdała sobie sprawę, że to co w jej życiu najlepsze właśnie się znalazło a ona udając, że nic nie czuje pozwala mu uciec niczym piasek przez palce na plaży. Zamknęła zżółkniętą lekko książkę i odstawiła ją na półkę na szafce nocnej. Chciała zagasić lampkę gdy do jej drzwi rozległo się ciche pukanie. Owinęła się szczelniej kocem.
      -Proszę.
Na dźwięk jej słowa drzwi pokoju otworzyły się a w progu pokoju stanął nie kto inny jak Leon Verdas.
      -A gdzie masz kule?
      -Lekarz pozwolił mi ją odstawić.
      -Coś się stało?
Chłopak podszedł do łóżka dziewczyny i usiadł na rogu jej łóżka. Jedną z dłoni trzymał za plecami co zaintrygowało jego lokatorkę. Miał dziwny wyraz twarzy a jego wzrok błądził po całym pomieszczeniu.
       -Leon wszystko dobrze? Może masz gorączkę? Brałeś leki?
Dziewczyna przybliżyła się w jego kierunku po czym położyła na jego czole swoją dłoń. Chcąc sprawdzić temperaturę jego ciała. Gdy poczuła na swoim nadgarstku lekki uścisk. Zabrał jej dłoń ze swojego czoła. Wyciągnął zza pleców swoją dłoń a jej zawartość skierował w jej kierunku. Trzymał w niej kwiat czerwonej róży.
        -To dla mnie?
Jej zdziwienie sięgnęło zenitu. Nie wiedziała co się dzieję. Verdas przybliżył się do dziewczyny i delikatnie przejechał dłonią po jej bladym policzku. Przełknęła głośno ślinę, chciała coś powiedzieć jednak piłkarz jej to udaremnił. Położył na jej ustach palec i jeszcze bliżej się do niej przysunął.
       -Jestem głupi. A wiesz dlaczego?
Pokiwała z dezaprobatą głową.
       -Bo mam takiego aniołka a zostawiłem go na dwa lata i wyjechałem do Hiszpanii robiąc karierę.
       -Ale Leon co ty... co to znaczy?
Uniósł jej podbródek tak aby patrzyła prosto w jego oczy.
       -To znaczy, że się w tobie od dawna podkochiwałem.
Musnął jej malinowe wargi, ale przerwał widząc, że dziewczyna jest zszokowana. Czuł się odtrącony. Zniknął z pokoju tak szybko, że nie zdążyła nic powiedzieć.

Nie mogła usnąć analizując wszystko co miało miejsce zeszłego wieczoru. Kochała Leona jednak bała się do tego przyznać. Zbyt dużo przeszła : zdrada matki, śmierć ojca, anoreksja, bulimia. Bała się, że również ta miłość ją zrani. Otuliła się kocem po czym opuściła pokój. Chciała wszystko wytłumaczyć. Wyznać co do niego czuje. Przeprosić za wieczór. 
Weszła do jego pokoju, gdzie Verdas pochylał się nad czarną walizką do której wkładał kolejne ubrania. Ludmiła go odtrąciła a on nie mógł się z tym pogodzić. Wolał uciec i cierpieć gdzie indziej. 
      -Co robisz?
Stała tuż za nim ze zdziwieniem wyrysowanym na twarzy.
      -Nie widzisz? Pakuje się.
Nawet na nią nie spojrzał co ją zabolało. Czy to ona była przyczyną?
      -Czemu?
      -I tak musiałbym wrócić do Hiszpanii lepiej teraz niż później.
Wrzucał kolejne bluzki, bluzy, spodnie do pakownej walizki. Chciał jak najszybciej uciec aby nie cierpieć.
      -Nie wyjeżdżaj.
Chwyciła jego dłoń, w której to znajdowała się reprezentacyjna bluza. Spojrzał w jej tęczówki. Hipnotyzujące, niewinne, tajemnicze. Oddychał coraz szybciej a woń jej perfum przedostawała się do jego nozdrzy. Chciał zabrać dziewczynie bluzę i coś powiedzieć, nie zdążył. Złożyła na jego wargach lekki pocałunek, który odwzajemnił. Objął ją w talii i skierował się w kierunku sofy stojącej w jego pokoju. Lecz nagle oderwał się od blondynki.
       -Ale wczoraj?
       -Zdziwiłeś mnie, tym co powiedziałeś.
       -Czyli to znaczy?
Objął kolejny raz dziewczynę w talii po czym jego dłoń zaczęła krążyć po jej policzku. 
       -To znaczy, że ...?
Uśmiechnęła się uwodzicielsko zarzucając chłopakowi ręce na szyję. Cieszył się, tak bardzo się cieszył.
        -To znaczy, że ...?
 Poprawiła kołnierz jego koszuli.
        -Nie drocz się kochanie.
Zbliżyła się do niego i złożyła na jego policzku pocałunek, zostawiając na policzku szminkę.
        -Też cię kocham.

Siedzieli na kanapie w salonie trzymając się za dłonie i przytulając się do siebie. Santana i Rodrigo Verdas ze zdziwieniem patrzyli na parę siedzącą w salonie ich domu. 
        -Co wy tutaj robicie?
Spytała wskazując dłonią na nich.
         -Oj mamusiu twój wzrok szwankuje.
Powiedziała stojąca za nią Francesca w objęciach Diego.
        -Nie pozwalaj sobie.
Francesca jedynie uniosła dłonie w geście kapitulacji.
        -Lusia a nowinę to już oznajmiłaś.
Rodrigo Verdas z dziwnym uśmiechem spoglądał na córkę przyjaciela w objęciach jego syna. Leon jak i wszyscy zgromadzeni spojrzeli na dziewczynę, która uśmiechnęła się dziwnie.
       -Wyjeżdżam z tobą do Hiszpanii.
       -Co???
       -Dostałam się do FC Barcelony w siatkówkę.
Leon wybałuszył oczy i mocno przytulił do siebie dziewczynę.
       -Kocham cię aniołku.